wtorek, 15 grudnia 2015

Miłość w czasach seriali


Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam seriale. Ten moment kiedy po ciężkim dniu kładę się do łóżka z kubkiem gorącej herbaty, ubrana w ulubione dresy i włączam sobie serial. Przez kilkadziesiąt minut wyłączam się ze swojego życia, żyję sobie wymyśloną historią. I odpoczywam. Uwielbiam ten rodzaj relaksu, ponieważ przez jakiś czas mogę skupić się na czym innym niż moja codzienność, a przy tym nie wymaga to ode mnie zbyt wiele wysiłku.
Niektórzy pewnie uważają oglądanie seriali za rozrywkę dla prymitywów. Ja całym sercem będę ich bronić, bo oprócz oper mydlanych istanieją też wartościowe cykle. Tylko nie o tym dzisiaj chciałam. Tym razem o tym, co łączy wszystkie seriale - historyczne, dla nastolatek, tasiemce, opery mydlane. Miłość. Przecież żeby historia się dobrze sprzedała musi być wątek miłosny, przynajmniej w tle. A i tak najczęściej jest głównym motywem. A przez to nasze codziennie życie też się zmienia. Jak? Stajemy się bierni i liczymy, że wszystko spadnie samo, jak na ekranie telewizora.
Wystarczy się przyjrzeć tym związkom w serialach. Są takie... nierealne. To chyba najwłaściwsze słowo. Wszystko im się tak odpowiednio układa. Cały Wszechświat sprzyja! I te hasła:
Prawdziwa miłość za wsze wygrywa!
Jeśli macie być razem to będziecie!
Oczywiście, bohaterzy przeżywają też drastyczne przemiany. Zimny drań zamienia się w największego romantyka na świecie, a chłopak szukający tylko dziewczyn na jedną noc zakochuje się i od razu odstawia imprezy. Nie zapominając już o tym, jak łatwo w serialach przychodzi wybaczenie. Nie ma takiej rzeczy, której by się nie udało wybaczyć. Zdradziła faceta? Oj no zdarza się, poskacze trochę dookoła niego, zapewni że kocha i się ułoży. Zniknął na kilka tygodni? Nic wielkiego! Przyniesie bukiet kwiatów, opowie o tym jak bardzo tęsknił i znowu wraca do łask. Aaa. I oczywiście miłość od pierwszego wejrzenia, która pojawia się w prawie każdym serialu. Przeznaczenie.
Nie zapomniałam też o nieszczęśliwej miłości, bo to jeden z ulubionych wątków seriali. Niespełnione pragnienia, zakochanie w dziewczynie brata, w kimś odległym, albo w kimś kto już jest w związku. Tacy serialowi masochiści. Superbohaterowie. Bądź szczęśliwa/szczęliwy z innym. Będę cię wspierać. Możesz na mnie liczyć. Najważniejsze jest dla mnie żebyś był szczęśliwy, nawet beze mnie. I nawet  łzy i rozpacz w tych serialach wyglądają inaczej. Są takie... dostojne. Nieszczęśliwi ludzie wciąż wyglądają pięknie. W nienagannym stroju, w pełnym makijażu, który tylko trochę się rozmazał. I jak się nawet opychają słodyczami to nie tyją.
I wiecie jak to ma się do rzeczywistego życia? Nijak. Nie jesteśmy idealni. Nasze związki nie są idealne. Tutaj potrzeba wiele pracy żeby życie było piękne.
Nikt nie zrobi tego za nas, a bez wysiłku nie ułoży się nic. Naprawdę. Nie pomogą wymówki: jeżeli jesteśmy sobie przeznaczeni to będziemy razem. Nie będziecie. Tutaj trzeba się ruszyć. Nie ma magicznie sterującego Losu, który wszystko zrobi za Was. Nawet Bóg tego nie zrobi. Po to człowiek dostał wolną wolę i rozum żeby samemu działać.
To samo jest z nagłymi przemianami pod wpływem uczuć. Błagam, ktoś jeszcze w to wierzy? Oczywiście, nie mówię, że nie zdarza się to nigdy. Są takie wyjątki. Wyjątki, a nie reguła. Trzeba wiele samozaparcia i pracy nad sobą żeby zmienić swoje postępowanie. Tylko przy odpowiednim wkładzie chęci i czasu może się to udać. Efekty nie przyjdą od razu, na to potrzeba samozaparcia. I radości z małych sukcesów.
Nawet w najlepszych związkach zdarzają się kryzysy, niedopowiedzenia i inne problemy. I bez stałego pielęgnowania uczucia nie będzie dobrze. Choćbyście gotowi byli wskoczyć za siebie w ogień to na niewiele się to zda kiedy w drobnych, codziennych rzeczach nie będziecie o siebie zabiegać. Problemy same się nie rozwiążą. Nie ma takiego magicznego przycisku, który pozwoli wszystko ułożyć.
A kiedy miłość jest nieszczęśliwa to wcale nie jest taka piękna. Zapłakany człowiek po rozstaniu nie wygląda wspaniale, od ton jedzenia tyje, a dres nie jest wcale seksowny. Do tego często dochodzi też picie alkoholu. I nie mówię tutaj o jednym drinku, a o upijaniu się. Tak wygląda rzeczywistość. Nie jest wzruszająca, a bolesna. A zakochanie się w nieodpowiedniej osobie niezbyt często wygląda jak w serialach. W życiu nie odpuszczamy tak łatwo, a czasem staramy się iść po trupach do celu. Niestety, nie towarzyszy nam w tle ckliwa, wzruszająca muzyka. Tylko szum codzienności.
I to co jest najważniejsze? Nasza miłość nie jest wieczna sama w sobie. Nie jest dana jak prezent. Bardziej porównałabym ją do rośliny o którą trzeba dbać. Podlewać, nawozić, obrywać ususzone listki, czyścić z zabrudzeń. Nawozem są codzienne sprawy, wspólne życie, kompromisy i to wszystko co tworzy związek. Nie wystarczy tylko pokochać. Trzeba wziąć odpowiedzialność za drugą osobę. Jeżeli się postaramy to możemy rzeczywiście uczynić miłość wieczną, ale stanie się to jedynie wtedy, gdy włożymy w to pracę. Gdy się na to zdecydujemy. To jest to, co najbardziej odróżnia serialowe miłości od tych prawdziwych.
Nie zrezygnuję z oglądania seriali. Wam też polecam tę formę rozrywki. Chodzi jedynie o to, by nie zatracić się w tym, co tam zobaczymy. Piękny książę nie stanie nagle przed wami, nie przyjdzie do was najpiękniejsza dziewczyna świata (chyba, że będziecie mieli dużo szczęścia :)). Możecie sami uczynić kogoś Waszym księciem, albo najwspanialszą kobietą świata. Tylko rozejrzyjcie się i zacznijcie działać. Nic nie spadnie samo.



niedziela, 13 grudnia 2015

Tam dom Twój, gdzie serce Twe


Moje serce regularnie jest rozrywane na malutkie kawałeczki. Ot tak. Malutki poharatany mięsień w klatce piersiowej. Z ogromną siłą regeneracji. I cała zagadka jest w tym, że to rozrywanie absolutnie nie jest negatywne. Ba, czyni mnie jedną z najszczęśliwszych osób na tym świecie. Chodzi o to, że w każdym miejscu zostawiam kawałek siebie. Każdy bliski mi człowiek dostaje ode mnie prezent, kawałek mojego serca jest przy nim. A i tak często nie zdają sobie z tego sprawy, co ode mnie otrzymali. A to jest to, co mogę dać najlepszego. Nie jakieś drogie prezenty, wymyślne gadżety. Nie. Kawałek mnie i miejsce w moim sercu.

Paradoksalnie, im bardziej rozdrabniam swoje serce tym szczęśliwsza jestem. Wydawałoby się, że przy utracie kawałka siebie nie może być dobrze. A jednak. Mam miejsca i ludzi do których chcę wracać, którzy są częścią mnie. 
Wiecie, każda taka cząstka mojego serca działa jak magnes. Woła tę resztę, która została we mnie. Jakby bez tego moje serce było niepełne. I tęsknię do tych miejsc i ludzi. Trochę mi też to pokazuje na czym mi naprawdę zależy, bo sama w sobie nie mam wpływu na to, gdzie moje serce postanowi zostawić kawałek siebie. A najczęściej podejmuje trafne decyzje i idzie tam, gdzie powinno. I ciągnie mnie do ludzi, którzy są tego warci. Akurat w tej kwestii częściej słucham serca niż rozumu, więc kiedy tylko mogę to wsiadam w pociąg i jadę. Do ludzi, do miejsc, gdzie czuję się dobrze.

To niesamowite szczęście zostawiać kawałek serca w wielu miejscach. Onacza to, że ma się piękne życie. Przyjaciele, rodzina, ukochane miejsca. Takie, gdzie życie toczy się inaczej, a problemy same znikają. Nie musisz tam być ciągle, ważne że jest tam Twoje serce, które w odpowiednim momencie zabierze Cię w to miejsce. Wiecie, dla mnie miasta są czasem jak ludzie. Oddają mi z siebie, co najlepsze, a ja w zamian zostawiam tam swoje serce i wracam kiedy tylko mogę. Jest ich bardzo dużo, ale trzy zajmują szczególne miejsce i upodobały sobie mnie wołać zdecydowanie najczęściej. 
Mój rodzinny Lubraniec. Tam mam wszystko, czego tylko zapragnę. Rodzinę, znajomych, dom, ukochany pokój i kota. To tam zdecydowanie moje serce ma swoją siedzibę główną. I chyba już zawsze Lubraniec będzie dla mnie domem, nawet jeżeli nigdy nie wrócę tam na stałe. 
Od jakiegoś czasu moim drugim domem jest Warszawa. I kocham życie tutaj, zarówno w szaleńczo spieszącym się tłumie i w spokoju bocznych uliczek, gdzie świat się jakby zatrzymał. To miasto niesamowicie mnie rozpieszcza od samego początku, znajduję tutaj większość tego, co potrzebuję.
I jest jeszcze jedno szczególne miejsce. I z każdym rokiem dostaje od mojego serca jeszcze więcej. To Częstochowa. Tam przez kilka dni nie mam zmartwień, a czas liczy się inaczej. Życie jest piękniejsze, a ludzi bliżsi. Przez kilka sierpniowych dni dostaję taki ogromny zastrzyk sił, że starcza mi na cały rok. I chociaż co roku mam wątpliwości i boję się pewnych powrotów to i tak 6 sierpnia ruszam na Jasną Górę. I przez kilka dni żyję inaczej niż zwykle.
Oczywiście, moje serce jest też w innych miejscach, do których mam ogromny sentyment, ale te trzy zajmują zdecydowanie są najważniejsze w tym momencie.

Niestety, nie jest tylko kolorowo. Mimo całego ogromu zalet jest też jedna wada. Chodzi o tęsknotę, ale nie tę pozytywną. O tę, która rozrywa kawałek po kawałeczku. Kiedy tak strasnie tęsknisz za osobą lub miejscem, a nie możesz nic z tym zrobić. Z różnych powodów. Czasem najzwyczajnie serce zostaje tam, gdzie nie powinno. Albo tych miejsc i osób już nie ma dla nas. I wiemy, że nie możemy zaspokoić tej tęsknoty, A ten fragment tak strasznie woła i ciągnie to serce... Im bardziej starasz sie odwrócić uwagę tym mocniej uderza. Jest poraniony, wysuszony, pragnie zainteresowania. Pokazuje to, na czym nam zależy, a co jest juz przeszłością. Ludzi, którzy odeszli i miejsca które są nieosiągalne. Wiecie, ja też mam takie miejsca i ludzi. I czasem wystarczy drobiazg, a rozkładam się na długi czas. Moje serce woła tam, gdzie nie może, więc za wszelką cenę muszę je uciszyć i jakoś to przetrwać.

Bywa boleśnie. Boleśnie jak cholera. Ale nigdy nie zaprzestanę pozostawiania kawałków swojego serca. Już kiedyś próbowałam zamienić je w kamień. I chociaż miałam je całe przy sobie to ona nie żyło. Nie dawało mi radości. Teraz takie ponadrywane, poszarpane, w niektórych miejscach poklejone i pozszywane daje mi więcej siły do życia, więc dalej ludzie i miejsca będą dostawały swoje kawałki. Tylko tak umiem budować swoją tożsamość. Przez dzielenie się sercem z innymi. I z tego czerpię siłę do działania, pomysły na życie, ogrom uczuć i wiele innych. Angażuję się całą sobą, bo tylko tak umiem. I tylko tak chcę. Niech moje serce będzie przy tych, na których mi zależy. I mam kawałek domu wszędzie, w końcu tam jest dom Twój, gdzie serce Twe. I chociaż czasem dostaję za to nieźle po tyłku, to nie zamienię tego na nic innego. Widzę po sobie jak wiele z tego mam. Ot, nawet tak prozaicznie. Tego bloga. I teraz też po krótkiej przerwie mam siłę, żeby tu pisać. Odwiedziłam kawałki mojego serca.

poniedziałek, 30 listopada 2015

Serce kobiety: Czy warto się zmienić dla mężczyzny?


Usiądź przed lustrem. Spójrz sobie w oczy. Kogo ostatnio udawałaś? Kim chciałaś być? Kto tak mocno wpłynął na Twoje życie, że chciałaś się do niego upodobnić? I nie mów, że tak nie było. Wejrzyj w siebie. Gonisz za ideałami, których nie ma. Musisz znaleźć siebie. Nie zbiór innych, ale siebie.

Kobiety mają tendencję do udawania kogoś, kim nie są. Oczywiście, dla mężczyzn. Spójrzcie, Panie i Panowie, na swoje koleżanki. Jak bardzo się zmieniły dla swoich wybranków? Najczęściej robią to nieświadomie. I wiecie do kogo się upodabniają? Do poprzednich wybranek swoich partnerów. Do ich pierwszych wielkich miłości. Do kobiet, dla których je zostawili. Do kobiet, z którymi je zdradzili. Do kobiet z którymi oni flirtują, które podrywają, które im się podobają. Czasem nawet do ulubionych aktorek czy artystek mężczyzny. Przyjmują ich gesty, sposób zachowania, charakterystyczne powiedzonka, styl czy sposób czesania.Na początku to są drobnostki. Teoretycznie nieszkodliwe. A jednak...

W takich kobietach zakorzeniony jest brak poczucia własnej wartości. Wydaje im się, że muszą, za wszelką cenę, wyglądać jak ich rywalka, bo wtedy będą spełniały oczekiwania mężczyzny. Jeśli nie są już parą to mają nadzieję, że po takiej zmianie go odzyskają. Nie tędy droga, moje kochane. Przyjmując cudze nawyki czy elementy wyglądu wypieramy to, kim naprawdę jesteśmy. Zapominamy o swoich własnych potrzebach i celach. Nawet jeżeli w ten sposób uda nam się trochę dłużej utrzymać mężczyznę przy sobie, to co z tego? On w końcu zauważy, że jesteśmy czyjąś kopią. Będzie się dusił w związku, w którym druga osoba nie ma swojej tożsamości. Wszystkie przejęte cechy będą mu przypominać o oryginale. I w końcu odejdzie, a Ty zostaniesz sama. I wtedy najtrudniej będzie Ci odnaleźć swoje własne JA. 

Nie tylko w innych kobietach zauważamy impuls do zmian. Często jest nim sam mężczyzna. Przejmujemy jego styl życia, ulubione rozrywki, muzykę jakiej słucha, czy filmy które ogląda. Rozejrzyjcie się... Ile kobiet rozpoczynających związek nagle się zmieniło o 180 stopni? Znam takie, które z każdym następnym partnerem zmieniają styl życia. Raz są ubranymi w lateksowe spódniczki i krótkie topy kobietami chłopaków z dyskoteki, a dwa miesiące później szaleją na koncertach rockowych ubrane w czerń, bo trafił im się członek kapeli. Nie mówię, że poznawanie świata mężczyzny jest złe. Mało tego, jest bardzo wskazane. Możesz iść z nim na mecz, pozwolić żeby wytłumaczył Ci zasady gry, nawet nosić koszulki ulubionej drużyny. Ty, mężczyzno, możesz pokazać jej swoje pasje, próbować zarazić ją tym, co kochasz. Jest tylko jedna zasada: nic na siłę. Nie staraj się pokochać tego, co on za wszelką cenę. A Ty nie próbuj wymusić na niej, by zawsze Ci towarzyszyła. Każde z Was ma swoje ukochane rzeczy. Możecie się nimi dzielić. Być może stanie się tak, że podzielicie pasję. I to będzie piękne, ale tylko pod warunkiem, że nie będzie wymuszone.

Kiedy przestajemy być sobą to automatycznie przestajemy być interesujące. Pewnie wiele z Was powie, że takie poświęcenie jest dobre dla związku. Nie jest. I nie działa na dłuższą metę. Stajemy się marionetką w rękach mężczyzny, który nawet nieświadomie kieruje naszym życiem. A po jakimś czasie nudzi mu się już to, że całkowicie podlegamy pod niego. Moje kochane Panie! Bądźcie sobą. Tak najprościej. Nie dajcie sobie wmówić, że będąc kimś innym zatrzymałybyście mężczyznę przy sobie. Jeżeli nie pokocha Was prawdziwych to na nic się zda zmiana. W nim siedzi wciąż tamta dziewczyna jeżeli tego od Was wymaga. A kiedy same podejmujecie takie kroki to znaczy, że jesteście przestraszone. I absolutnie niepewne jego uczuć. Rozwiązaniem jest rozmowa. Powiedzcie szczerze o swoich obawach, o tej zazdrości. Takie niedopowiedzenia prowadzą do wielu nieporozumień, zmian w relacji, a czasem rozstania. A Wy, mężczyźni, zapewniajcie kobiety o tym, że liczy się to jakie są one i nie muszą się zmieniać. Jeśli chcielibyście żeby upodobniły się do innej to usiądźcie i poważnie zastanówcie się nad swoim związkiem. Może nie jest on tym, czego pragniecie? Jeżeli nie masz wobec nie poważnych zamiarów i jest jedynie nagrodą pocieszenia to odejdź. Ty będziesz cierpiał, bo nie jest tą jedyną. Ona będzie cierpiała, bo wyczuje, że Ci nie starcza. A tak macie szansę na szczęście przy kimś innym. 

piątek, 27 listopada 2015

Serce mężczyzny: Czy mężczyzna może myśleć o niczym?


Chyba wszyscy się zgodzimy, że to jak myśli kobieta, a jak mężczyzna to dwie różne bajki. My jesteśmy zdecydowanie nastawione na wielozadaniowość. Potrafimy jednocześnie gotować obiad, rozmawiać z przyjaciółką, słuchać muzyki i w międzyczasie zmywać naczynia. Panowie zdecydowanie nie ogarniają tylu rzeczy na raz. Oni są nastawieni na wykonywanie jednej czynności. Być może zajmuje im to mniej czasu, bo skupiają się tylko na tym, ale dzisiaj nie o tym. Dzisiaj chciałabym odpowiedzieć na pytanie, które zadaje sobie wiele kobiet. Czy mężczyzna może myśleć o niczym?

Jako przedstawicielka kobiet, a także na podstawie obserwacji, mogę śmiało stwierdzić, że my ciągle o czymś myślimy. I najczęściej jest to wiele spraw na raz. "Co ja ugotuję na obiad, nie mam nic w lodówce, muszę iść do sklepu,oooo kupię przy okazji tą piękną sukienkę... sukienka, sukienka... Kaśka ostatnio miała piękną na sobie, muszę się zapytać gdzie kupiła lakier do paznokci, a może na obiad jednak schabowe..." Czasem właśnie tak wyglądają moje myśli. Nieustanna gonitwa. Nawet kiedy się relaksuję to nie umiem ich zatrzymać. Podczas oglądania filmu wpadnie mi do głowy świetny pomysł na prezent dla znajomych. A w czasie wykładu myślę o tym, co chciałabym zrobić w wakacje. I nieważne jaka sprawa aktualnie zajmuje umysł kobiety. Nigdy nie będzie chodziło tylko o tę jedną rzecz. Nieustanne skojarzenia i powiązania nie dają nam spokoju. Myśli kobiety najłatwiej chyba porównać do pnączy bluszczu. Kiedy zasadzimy go pod płotem to wzbija się coraz wyżej. Gałązki plączą się, zachodzą na siebie, tworzą jedność. Tak samo jest z naszymi myślami. Jedne zachodzą na drugie, znajdują powiązania, tworzą całość.

Z mężczyznami jest inaczej. Mark Gungor porównał męski mózg do pudełek. Mówi on o tym, że mężczyzna na każdą sprawę ma jedno pudełko. Praca, dom, znajomi, rodzina, sport, relaks, wakacje... I każde pudełko ma swoje miejsce. A co ciekawe, nie stykają się one ze sobą. Nie ma pomiędzy nimi powiązań. Kiedy przed mężczyzną staje problem związany z pracą to sięga do tego jednego konretnego pudełka. Musi zastanowić się nad sprawami domowymi - otwiera pudełko DOM. Doskonale wie, gdzie czego szukać. A jeśli przechodzi od jednego tematu w drugi to najpierw starannie zamyka poprzednie pudełko, odkłada je na odpowiednie miejsce i dopiero sięga po następne. W jego mózgu nie ma bałaganu. Proste jak budowa cepa. Konkretna sprawa - konkretne miejsce. Nie ma miejsca na ustępstwa. I właśnie dlatego mężczyźni potrafią zająć się tylko jedną rzeczą w tym samym czasie. Tak działa ich mózg.

Trochę odbiegłam od tematu, ale bez uświadomienia sobie tych różnic trudno byłoby odpowiedzieć na moje pytanie. Czy mężczyzna może myśleć o niczym? Długi czas wydawało mi się to niemożliwe. A jednak. Mają oni takie swoje Pudełko Nicości, jak nazywa to wspomniany już Mark Gungor. I bardzo chętnie się do niego udają. I nie chodzi tutaj o kompletne niemyślenie. To bardziej coś jak wyłączenie się. Nie zajmują się wtedy istotnymi kwestiami. Nie myślą o ratowaniu klimatu, małych pieskach, globalnym ociepleniu, ratowaniu delfinów w zatoce czy o tym co zjedzą na obiad. Nie. To jest ich czas na łowienie ryb, oglądanie głupich programów w telewizji, gapienie się w sufit i inne bezmyślne czynności. I oni to uwielbiają. Potrzebują się wyłączyć i chcą żeby to zrozumieć. 

Bardzo długo nie mogłam pojąć o co chodzi facetom, kiedy mówią, że o niczym nie myślą. Wydawało mi się to absolutnie niemożliwe. Nie do ogarnięcia moimi galopującymi myślami. Dopiero po długich analizach, przemyśleniach i rozmowach zrozumiałam, że to ich natura. I bardzo im tego zazdroszczę. Dlatego drogie panie - nie doszukujcie się podtekstów ani ukrytych znaczeń. Jeżeli mężczyzna mówi, że myśli o niczym to tak właśnie jest. Nie oszukuje was, nie zwodzi, nie okłamuje. Zwyczajnie odpoczywa i nie ma w tym nic złego.

środa, 25 listopada 2015

Jak to jest być samotnym w tłumie?


Przychodzi czasem w życiu taki moment, że czujemy się ogromnie samotni. I nie chodzi mi tutaj o przebywanie samemu. Mówię o samotności wśród tłumu, a ta jest zdecydowanie najgorszą ze wszystkich.

Bywa, że sami decydujemy się na samotność. Odsuwamy wszystkich od siebie, zniechęcamy ich, przestajemy utrzymywać z nimi kontakt. Szczerze mowiąc nie do końca rozumiem motywację takich ludzi, ale jest to ich własna droga. Ich wybór. Na jakimś etapie swojego życia chcą być zupełnie sami. Nie ma problemu. Gorzej mają ci, którym samotność została narzucona. 

Czasem angażujemy się w pewne znajomości. Dajemy z siebie absolutnie wszystko, wydaje nam się, że to jest dobre dla nas. I kurczowo się tych ludzi trzymamy. Nie chcemy odpuścić. Nawet jeżeli w zamian otrzymujemy tylko krytykę. Bo jak to tak po tylu latach? Trzeba walczyć o tę relację. I wyłączamy zdrowy rozsądek, sami sobie wmawiamy, że nie cierpimy. Jesteśmy w takiej relacji niezwykle samotni. Osoby, które miały nas wspierać sprawiają, że czujemy się źle. Mają wobec nas coraz większe oczekiwania, chcą żebyśmy żyli tak, jak oni tego potrzebują. A kiedy mamy inne zdanie to manipulują wszystkim tak, żebyśmy poczuli się źle. Przecież zrobili dla nas tak wiele, zadają się z nami, pokazali nam inny świat, swoich znajomych. I teraz mamy ich słuchać, bo tak. A jeśli nie... 

Nagle przestają nas akceptować. A może tak naprawdę nie było to nagle? Odtrącenie to proces. Mam wrażenie, że następuje wtedy kiedy przestajemy spełniać czyjeś oczekiwanie, często bardzo chore oczekiwania. Nasze wady zaczynają mieć zdecydowanie większe znaczenie niż zalety. Nie dostajemy takiego wsparcia, jakie jest nam potrzebne. Do czego to prowadzi? Przede wszystkim do ogromnego bólu wewnętrznego. Zaczynamy analizować, co z nami jest źle. Skoro ktoś nas ciągle krytykuje, nie umie (albo i nie chce) nam pomóc to znaczy, że jest to nasza wina.

Czemu tak po ludzku nie kończymy tych znajomości? Bo te osoby wmawiają nam, że wszystko jest przez nas. To my rzekomo popełniamy same błędy. Mam wrażenie, że naszym kosztem budują sobie poczucie własnej wartości. Trzymają nas na dystans, ale jednocześnie na tyle blisko, aby mieć w razie potrzeby. Wystarczy jedna prośba i taka samotna, odtrącona osoba wraca. I czuje się przez chwilę ważna. Tylko to poczucie jest iluzją. Sytuacja znów się powtarza. Wystarczy jeden błąd, a zostaje sama. I nie zawsze jest to jej błąd. 

Taki powtarzający się schemat sprawia, że uczucie osamotnienia się nawarstwia. Z każdym kolejnym odtrąceniem i brakiem zrozumienia jest coraz gorzej. Niestety, to wszystko prowadzi do poważnych zaburzeń. Stany lękowe, poczucie winy, wykluczenie, a często nawet depresja. Osoby odizolowane tracą pewność siebie. Nie wierzą, że ktoś może je polubić, a co dopiero pokochać. Nie wyobrażają sobie, że komuś może na nich bezwarunkowo zależeć. Bywa, że nie otrzymują wsparcia również od najbliższych. Rodzina bagatelizuje ich problemy, a to jeszcze bardziej utwierdza w przekonaniu, że są niewiele warci.

Co z taką samotnością zrobić? Pierwszym krokiem jest przeanalizowanie swojego otoczenia. Zobaczenie, kto sprawia, że czujemy się odtrąceni. Dla kogo jesteśmy wyjściem awaryjnym. Pamiętajcie, nie możecie być dla nikogo tylko opcją! Jeżeli macie być w czyimś życiu to tylko z całym dobrem inwentarza, a nie w momencie kiedy może coś od Was zyskać. Dobrym pomysłem jest zrobienie sobie pewnego rodzaju listy. Nie musi być na kartce, wystarczy w głowie. Zobaczcie sobie jak wasi znajomi wpływają na Wasze życie. Kto Was jawnie wykorzystuje? Kto odzywa się tylko w momencie, gdy wszyscy inni odmówili? Kto nigdy nie ma czasu, gdy jesteście w potrzebie, ale chętnie przyjmuje Waszą pomoc? Zadajcie sobie kilkanaście podobnych pytań. Widzicie już, kto sprawia, że czujecie się samotni? To pierwszy krok. Drugim jest odcięcie się od tych osób, ograniczenie kontaktu. Nie szukajcie ich akceptacji na siłę. Otwórzcie się na innych ludzi. Wyjdźcie z domu, zauważcie kogoś, kto na Was czeka. Trzymajcie się ludzi, którzy są dla Was. Chodźcie na imprezy, spotkania literackie, kółka malarskie, kursy garncarstwa, sztuki teatralne... Czego tylko zapragniecie. Tam czekają ludzie. I najczęściej ci, którzy pomogą wyjść z samotności pojawiają się niesppodziewanie, więc bądźcie uważni. I dajcie im szansę. Dajcie szansę sobie na wyjście z toksycznych znajomości, które niczego Wam nie dały. Przestańcie się obwiniać. To ważny krok na drodze do pełnej akceptacji siebie. A jeżeli znacie takie samotne osoby to wyciągnijcie do nich rękę. Na początku może być trudno, ale nie poddawajcie się. Takie zranione osoby nieczęsto od razu się angażują, myślą że po raz kolejny zostaną odtrącone. Czasami podświadomie stwarzają dziwne sytuacje. Pomóżcie im zbudować poczucie własnej wartości. Bądźcie z nimi i dla nich, a odwdzięczą się najlepiej jak można, swoją własną pomocą.














poniedziałek, 23 listopada 2015

Serce Kobiety: Piękno


Obrazy, zdjęcia, ozdobne poduszki, wyjątkowo wydane książki, kwiaty, eleganckie ubrania... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. I jest jeden czynnik, który łączy te wszystkie rzeczy. Piękno. Niewątpliwie, wszyscy lubimy się otaczać pięknem. Zdecydowanie lepiej czujemy się na łące niż w fabryce. Wolimy patrzeć na kwiaty niż na betonowe ściany. Uwielbiamy wszystko, co przyjemne dla naszego wzroku, węchu, smaku, dotyku, słuchu. Czujemy się wtedy lepiej. Tak zwyczajnie. Niewiele nam do szczęścia potrzeba. Tylko piękna.

Co ma z tym wszystkim wspólnego kobieta? Wszystko! Kobieta i piękno to w zasadzie synonimy. Tak zostałyśmy stworzone. Pięknie. Mówią też, że nie ma brzydkich kobiet, są tylko biedne. Moim zdaniem wygląda to zupełnie inaczej. Nie chodzi tutaj o stan portfela. Czy mamy na sobie sukienkę za kilka tysięcy złotych czy za grosze z second handu. Czy wydajemy fortunę na zabiegi kosmetyczne czy używamy naturalnych i sprawdzonych metod naszych babć. Czy chodzimy do najdroższego fryzjera w mieście czy do koleżanki, która ma dryg do obcinania włosów. To nie ma znaczenia. Pieniądze nie sprawią, że staniemy się piękniejsze. Być może bardziej widoczne będą nasze atuty fizyczne, ale to nie wystarczy. Sekret tkwi gdzie indziej. Chodzi o to, że rzeczywiście nie ma kobiet brzydkich. Są tylko takie, które jeszcze tego piękna w sobie nie odkryły albo specjalnie je ukrywają.

Chyba nie znam dziewczyny, która nie lubi komplementów. Choćby nie wiem jak się upierała, że to nic nie znaczy. Znaczy. Wszystkie lubimy być podziwiane. Za naszą urodę, styl, osiągnięcia naukowe, życiowe, kulinarne. Nasze poczucie własnej wartości niewątpliwie się wtedy podnosi. Chociaż często mamy problem z przyjmowaniem pochwał. 

No bo jak to tak? Ja? Pięknie wyglądam? Wydaje ci się tylko... Podobają ci się moje słowa? No coś ty, kto inny powiedziałby to lepiej. Ta sukienka zdecydowanie lepiej leży na mojej koleżance, ja w niej wyglądam zwyczajnie...

Pewnie nie raz wypowiadałyście podobne słowa. A wam Panowie, ile razy zdarzyło się usłyszeć taką odpowiedź na komplement? Mogę się założyć, że bardzo często. Umówmy się - skromność jest super. Ale na litość, nie bądźmy przesadnie skromne! Jeżeli ktoś Ci mówi, że jesteś piękna to znaczy, że tak uważa. Nie staraj się go na siłę przekonać, że jest inaczej. Nie lubisz swojego wyglądu? Nie wyobrażasz sobie, że komuś mogłabyś się podobać? To zacznij uważniej słuchać tego, co Ci mówią. Jesteś piękna.

Przyznam się szczerze, że jeszcze kilka lat temu nie umiałam przyjmować komplementów. Pragnęłam ich. Chciałam słyszeć, że dobrze wyglądam, że moje wysiłki nie są na marne, że ktoś zauważa mój trud. Tylko nie wiedziałam, co z tym wszystkim zrobić. I negowałam te słowa, kiedy padały. Aż jednego dnia dostałam cenną lekcję. "Przestań zaprzeczać. Jeżeli ktoś mówi ci, że wspaniale wyglądasz to znaczy, że tak jest. Nie odpowiadaj zaprzeczeniem. Podziękuj, uśmiechnij się i zapamiętaj te słowa." Kobiety kochane! Przyjmujcie komplementy z uśmiechem na ustach. Bądźcie skromne, nie popadajcie w samozachwyt, ale równocześnie nie odrzucajcie słów innych. Kobieta nie może ukrywać swojego piękna. To jest jej natura. Piękno jest w niej. Piękno jest nią.

A jeżeli chodzi o Panów. Słuchajcie, Waszym zadaniem jest pokazywanie kobietom ich piękna. Swoim żonom, córkom, matkom, przyjaciółkom, koleżankom... Wszystkim im musicie pokazywać, że są piękne, że podziwiacie. Musicie sprawić, żeby czuły się wyjątkowo. Coraz częściej w pędzie życia zapominacie o tym, co najważniejsze. O tych, które są u Waszego boku. Uwierzcie mi, kiedy nie słyszymy z Waszych ust pochwał, nie widzimy w Waszych oczach podziwu dla naszego piękna to marniejemy w oczach. Nie wymagamy bardzo wiele. Wystarczy kilka miłych słów dziennie. To nie kosztuje zbyt wiele, ale nam da ogromną radość. Wam też, bo kobiety jak nikt inny potrafią się odwdzięczyć. A posiadanie w swoim otoczeniu silnych i pewnych siebie kobiet to dla Was same korzyści. Jeżeli pochwalisz jej sukienkę to częściej będzie się stroiła. Jeżeli pochwalisz jej potrawę to ogromna szansa, że będzie częściej gotowała wspaniałe jedzenie. Jeżeli pochwalisz jej cechę to stanie się lepszą osobą. To procentuje. To, co dasz jej ona zwróci Tobie. Tyle, że zwielokrotnione. Jak nikt inny umiemy odpowiadać miłością na miłość. I obojętnością na obojętność. Idź dzisiaj do bliskiej Ci kobiety. Powiedz jej, że pięknie wygląda. Podziękuj za to, co dla Ciebie robi. I powtarzaj to. Komplementuj kobiety w swoim otoczeniu. Pomóż im odkrywać piękno. Codziennie.

Wracając znów do samej istoty piękna. Dla niektórych wystarcza tylko jego fizyczny aspekt. Ważne, żeby kobieta miała płaski brzuch, wspaniałą twarz, kształtny tyłek, duży biust i ubrania podkreślające wszystkie jej atuty. Nie musi nawet otwierać ust, nikogo nie obchodzi, co ma do powiedzenia. Liczy się to, jaką ma prezencję. To skutek kultu ciała, który z każdym rokiem jest coraz większy. Wmawia nam się już od najmłodszych lat, że musimy nieustannie dbać o swój wygląd. Być fit, healthy, trendy, fashion... Nie ma miejsca na słabości. Wszystkie marzymy w dzieciństwie żeby być pięknymi księżniczkami. Tylko przyjrzyjcie się swoim ulubionym bajkom. Jaką dziewczynę wybiera zawsze książę? Pierwsze, co ciśnie się na usta to, że najładniejszą. Oczywiście, to fakt. Tylko jest coś więcej. Te księżniczki z bajek są dobre. Mają wewnętrzne piękno. Są inteligentne, oczytane, pełne empatii, pomocne. Złe charaktery też często szczycą się urodą. I co na tym zyskują? Nic. 

Chodzi o to, że piękno fizyczne i duchowe się uzupełniają. Są od siebie zależne. Kiedy rozkwitasz w środku, jesteś szczęśliwa to automatycznie poprawia się też Twój wygląd. Jesteś promienna, uśmiechnięta, pełna życia. Wtedy poprawia się Twoja cera, włosy odzyskują blask, oczy się śmieją. Masz więcej energii żeby walczyć ze swoimi słabościami. Stajesz się aktywniejsza fizycznie. A kiedy zaczynasz się sobie coraz bardziej podobać to automatycznie zyskuje na tym Twoje wnętrze. Stajesz się pewniejsza siebie, przyjmujesz komplementy, czujesz się dobrze.

Kobieto! Odkryj swoje piękno. Wydobądź je. Ono nie jest po to, by je ukrywać. Jego rolą jest zachwycać. Twoją rolą jest zachwycać. Powtórzę jeszcze raz: Zostałaś stworzona żeby być Piękną. Piękno jest w Tobie!

Mężczyzno! Musisz towarzyszyć kobietom w drodze do odkrycia piękna. Musisz im je pokazywać. Naucz się dostrzegać w Paniach to, co najlepsze. Naucz się dostrzegać ich fizyczne i duchowe Piękno. 

sobota, 21 listopada 2015

A kiedy tęsknie... uśmiecham się :)


Są takie dni jak dzisiaj. Kiedy leżę w łożku z zatkanym nosem, cały dzień piję herbatę i łykam miliard pastylek, oglądam romantyczne filmy, słucham muzyki... I tęsknię. Możecie pomyśleć, że będę się teraz użalać, ale nie. Wprost przeciwnie. Lubię tęsknić. To znaczy, że jeszcze mi zależy.

Dzisiaj bardzo tęsknię za latem. Uwielbiam, kiedy jest gorąco, beztrosko, a ludzie się śmieją. Kiedy jest czas na wyjazdy nad jezioro, odpoczynek, imprezowanie, spotkania. Kiedy głownym problemem jest, czy wziąć w barze piwo z sokiem, czy bez. Uwielbiam wysokie temperatury i oddałabym wszystko, żeby teraz było trochę cieplej. Latem moje problemy są jakby mniejsze, nie wiem od czego to zależy. Bardziej chce się życ, uśmiechać. To sezon na radość. I ludzie jakoś tak inaczej podchodzą do wielu spraw. Mniej się boimy sięgać po to, czego pragniemy. I chociaż uwielbiam wszystkie pory roku to lato jednak jest zawsze na pierwszym miejscu.

Uwielbiam ludzi. Tak zwyczajnie. Kocham wśród nich przebywać, rozmawiać z nimi, poznawać ich, pomagać im. Taki los ekstrawertyka. Mam całkiem spore grono przyjaciół i znajomych. Z jednymi rozmawiam często, z innymi sporadycznie. I dzisiaj tęsknie za nimi wszystkimi. Tylko nie jest to negatywna tęsknota. To jest ta tęsknota, która popycha mnie do działania. Bo ile można tak sobie tylko tęsknić? Najwyższa pora się odezwać. Zaplanować spotkania, odświeżyć kontakty. Po to właśnie jest ta tęsknota. To taki sygnał:
Okej, coś jest nie tak jak powinno być. Potrzebuję tej osoby, chcę wiedzieć co u niej, mam ochotę się wygadać. A jak już odbierzecie ten sygnał to do dzieła, odwagi :).

Wiecie do czego jeszcze mnie skłania tęsknota? Do wspomnień. Przeglądam foldery ze zdjęciami, oglądam filmiki, czytam stare rozmowy i artykuły. Zamykam oczy. I znowu jestem tam, gdzie chciałabym być. I nic mnie nie ogranicza. Uśmiecham się do swoich wspomnień. Znowu mam kilkanaście lat i chodzę po górach. Znowu jestem w liceum. Znowu idę na swoją studniówkę. Znowu jest ostatni sierpień, rekordowe temperatury, a ja znowu idę sobie pielgrzymkowym szlakiem ze wspaniałymi ludźmi obok siebie. Te wspomnienia dają mi ogromną energię. Przypominam sobie, jaka byłam wtedy szczęśliwa. I to, że jeszcze wiele takich chwil przede mną. Być może już nie wrócę w te miejsca, nie spotkam tych ludzi, ale wnieśli w moje życie wiele dobra i szczęścia. Nawet jeśli wiem, że ktoś mnie zwyczajnie zostawił to jestem wdzięczna za to, że był. Nie mówię, że tęsknota nie boli. Czasem boli jak cholera, pojawia się nie wiadomo skąd, ale to oddzielny temat. Zbyt ponury na taki piękny dzień, jak dzisiaj. 

Nie bójcie się tęsknić, to naprawdę znak, że wam zależy, że coś było na tyle ważne, że wam tego brakuje. I pamiętajcie, że jeszcze wiele takich pięknych chwil i ludzi przed wami. Dbajcie każdego dnia, żebyście mieli za czym tęsknić. Uwierzcie, nic nie smakuje tak dobrze, jak wtedy, gdy się za tym tęskniło. Ludzie są jeszcze bliżsi, miejsca piękniejsze, koncerty wzruszające, a przeżycia intensywniejsze. Pozwólcie sobie na tą małą tęsknotę, bo tylko wtedy w pełni docenicie to, co macie. 

czwartek, 19 listopada 2015

Ludzie są dobrzy


Czasem myślę, że jestem naiwna. I czasem rzeczywiście jestem. Wychodzę z założenia, że wszyscy ludzie są dobrzy. A to, że czasem gdzieś zbłądzą to inna sprawa. Przecież z każdej ścieżki można zawrócić, każdy błąd naprawić, zacząć życie jeszcze raz od początku.

Usłyszałam ostatnio, że jestem za dobra. A ja tylko chcę widzieć w ludziach dobro, chcę im dawać kolejne szanse, chcę pomagać im zrozumieć, co robią źle. Nigdy nikogo nie skreśliłam na zawsze. Są osoby, które od siebie odcięłam, z którymi nie mam kontaktu, ponieważ te znajomości mnie wyniszczały psychicznie i fizycznie. Bywałam zmęczona kiedy za bardzo się angażowałam w niesienie pomocy znajomym i przyjaciołom. Mówiłam i myślałam o niektórych, że są okropni, beznadziejni, żałośni, samolubni i jeszcze miliard innych obraźliwych epitetów. Tylko zawsze miałam z tyłu głowy, że jest w nich dobro. W kryzysowych momentach staram się przypomnieć sobie, co dana osoba zrobiła dla mnie albo dla innych. Wyciągam jej dobro na wierzch. I nie założyłam, że nigdy do mojego życia nie powrócą, nawet jeżeli mnie skrzywdzili. 

Czasem słyszę od znajomych: 
Hej, daj sobie spokój, on nie jest wart twoich wysiłków. Ona nie docenia tego, co dla niej robisz. Olewa sobie ciebie i wszystkich dookoła. Nie odzywa się, nie chce pomocy. To nie jest człowiek, który chce żeby mu pomagać.
I wiecie, co odpowiadam? To nic, że sobie olewa. Znam ten typ, ale to jest dobry człowiek. Nie jestem dla nikogo za dobra, bo wiem, że ta osoba w przyszłości mi się odwdzięczy albo już to zrobiła, że to będzie wynagrodzone chociażby tym, że wyjdzie z problemów. Nie mogę patrzeć na dobrych ludzi, którzy gdzieś utknęli, pogubili się. Na ile to możliwe staram się stawiać na ich drodze małe drogowskazy, oświetlać ścieżki. Oczywiście, nie robię za nich wszystkiego. Dbam o nich jak dobry przyjaciel.

Nie ma ludzi złych. Przynamniej nie w całości. Są w naszym życiu takie sytuacje, które sprawiają, że się  gubimy. I nie ma osoby, która nigdy nie zrobiła nic złego. Nie ma ludzi krystalicznie czystych i wspaniałych. Każdy z nas nosi w sobie tą cząstkę zła. Wyobraźcie sobie taką wagę szalkową z odważnikami. Po jednej stronie odważniki z napisem "Dobro, po z drugiej "Zło". Są momenty w życiu, kiedy ta strona ze "złymi odważnikami" zdecydowanie się przechyla i wychodzi na prowadzenie. Tylko, że stoi na niej mnóstwo wielkich odważników. Druga szalka jest prawie pusta. I wystarczy niewiele, żeby znów się przeważyła - jeden malutki odważnik, która przewyższa ciężarem kilkanaście ogromnych. Tak samo jest z naszym wnętrzem. Możemy popełniać wiele złych czynów, ale wystarczy to zauważyć i zacząć naprawiać. Jeden dobry czyn znaczy zdecydowanie więcej niż wiele tych złych. Przynajmniej w moim świecie. Tak samo mówi się, że ktoś może nam powiedzieć tysiące komplementów i będzie to dla nas bez znaczenia, a wystarczy jedno słowo krytyki i zapamiętamy to na lata. Ja nauczyłam się działać odwrotnie. Bardziej patrzę na dobre słowa, dobre czyny i dobre zachowanie.

Dlaczego tak wierzę w ludzi? Ktoś musi. We mnie też kiedyś uwierzono, chociaż zdałam sobie z tego sprawę po latach. Ludzie są piękni i stworzeni do czynienia dobra. Tak samo jest z pomaganiem innym. Zło dobrem zwyciężaj. Pokaż komuś, kto w siebie nie wierzy, że jest dobry. Powiedz mu wprost: Jesteś dobry, jesteś dobra. Kiedy zacznie wyliczać, co robi źle, pokaż to, co robi dobrze. I do siebie też to zastosuj. Musisz odnaleźć swoje dobro, nawet jeżeli się gdzieś tam zakurzyło. Ono jest i nadal bije od niego blask tylko musisz o to dbać. Ludzie są dobrzy.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Czy jedna osoba może być całym światem?


Wiecie jak to jest kiedy cały wasz świat skupiony jest na jednej osobie? Mam nadzieję, że nie wiecie, bo nie jest to powód do chwały. Kiedy jeden człowiek zastępuje nam wszystkich innych to mamy spory problem. I wiecie co w tym jest najgorsze? To, że najczęściej nie zdajemy sobie z tego sprawy. 

Wydaje nam się normalne, że skupiamy dużo uwagi na partnerze. I póki jest to zdrowe skupienie uwagi to nie ma problemu, zwłaszcza na samych poczatkach związku kiedy to się dopiero poznajecie. Musicie spędzać ze sobą dużo czasu, wiadomo. Gorzej jeśli z czasem chłopak czy dziewczyna zaczynają zastępować cały świat. Kiedy tracisz przyjaciół jednego po drugim... Przestajesz mieć dla nich czas. Zaczyna się od odmówienia wyjścia na kawę, później coraz mniej ze sobą rozmawiacie, przestajecie się regularnie spotykać, coraz mniej o sobie wiecie, a w końcu tej osoby nie ma. Pierwszej, drugiej, trzeciej... Zostajesz sam na sam ze swoją miłością. Wydaje wam się, że jesteście samowystarczalni. Gotujesz mu obiady, pieczesz ciasta, chodzisz na jego obiady rodzinne. Przyjeżdżasz do niej codziennie, spędzasz z nią każdą chwilę, denerwujesz się jeżeli przez 5 minut nie odpisze na smsa. Jesteście tylko dla siebie. Przez jakiś czas jest idealnie. Fascynacja drugą osobą, zwierzanie się sobie. Tylko po jakimś czasie zaczyna czegoś brakować. Chciałabyś napić się wina z przyjaciółką, iść na imprezę ze znajomymi jak za dawnych czasów, pośmiać się z żartów, których Twój chłopak nie rozumie. Chciałbyś pójść na mecz tylko z kumplami, krążyć samochodem bez celu po okolicy, wypić piwo w garażu z przyjacielem. I nie możecie. Skupiliście się na sobie tak bardzo, że inni przestali dla was istnieć. Zaczyna was to uwierać. Czujecie, że coś nie gra, coś jest źle. Najpierw mała sprzeczka, później kolejna. Coraz częstsze awantury. W końcu Ty wykrzykujesz mu, że przez niego nie masz nikogo, że masz go dosyć. Wychodzisz z trzaskiem drzwi i już nigdy więcej do niej nie wracasz. Straciliście siebie i wszystkich innych. Jeżeli uda wam się przezwyciężyć wstyd to odezwiecie się do dawnych znajomych, ale zanim to zrobicie minie trochę czasu. Jeżeli nie pójdziecie po rozum do głowy to prawdopodobnie niedługo wpakujecie się w kolejną taką relację. Tylko czy jest w tym sens? Czy nawet najcudowniejsza osoba na świecie może być jednocześnie przyjaciółką, kumplem, dziewczyną, chłopakiem, znajomymi, koleżankami? Jasne, ma cechy  wszystkich, ale nigdy ich nie zastąpi. Nie wypłaczesz się mu po kłótni, nie wypijesz z nią piwa na kiedy Cię zdenerwuje. Dla siebie, dla niej, dla niego... Miejcie też innych. Dla swojego wzajemnego dobra.

Skupianie się tylko na sobie w związkach jest częste, ale nie tylko tam występuje. Niestety, coraz częściej jest tak też w przyjaźniach. Z tego co zauważyłam (oczywiście mogę się mylić, bo to tylko moje własne spostrzeżenia, nie sprawdziłam tego w opiniach psychologów), największe problemy z takim ogromnym zaangażowaniem mają osoby zranione. Takie, które w dzieciństwie były nieakceptowane przez rodziców, rodzinę, równieśników. Nigdy nie miały kogoś naprawdę bliskiego, kogoś, kto ich lubił za nic. Te osoby zazwyczaj miały "przyjaciół-interesantów". Takich, którzy kolegowali się z nimi dla jakiś korzyści - pomocy na klasówce, fajnych zabawek, żeby czuć się od kogoś lepszym. Kiedy komuś przez kilka lat zdarzają się tylko takie znajomości to po jakimś czasie człowiek zaczyna czuć się gorszy. Maksymalnie spada jego samoocena. I wtedy pojawia się w jego życiu osoba, która chce się zapoznać bezinteresownie. Rozmawia, pomaga, rozumie. Jest obok. Nie dla korzyści, a dla zwykłego bycia. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nadszedł moment kiedy ta osoba potrzebuje pomocy. Nie chcę przez to powiedzieć, że liczą się tylko przyjaźnie bez problemów. Chodzi o to, że ta poraniona osoba otrzymuje sygnał, że musi pomóc komuś, kto był dla niej dobry. I zapomina o czujności, o tym, że ktoś ją kiedyś zranił, gdy angażowała się za bardzo. Powoli odsuwa od siebie innych znajomych, jej głównym celem jest pomoc przyjacielowi. W pewnym momencie zapomina o sobie. Problem jest rozwiązany, przyjaźń kwitnie. Jest pięknie, aż do momentu kiedy coś zaczyna się psuć. Druga osoba wyczuwa nadmierne zaangażowanie. Dusi się. Poraniona osoba, chociaż się do tego nie przyzna, też odczuwa dyskomfort. Relacje zaczynają się psuć. Osoba poraniona obwinia siebie, przecież tyle razy już jej sie to zdarzyło, że i tym razem musi to być jej wina. Otóż, niewątpliwie po części jest, ale nie dlatego, że jest złą osobą, ale dlatego, że angażuje się za bardzo. Nie potrafi ruszyć do przodu, spotykać się z innymi, czuje pustkę w sercu i myśli, że nic nie jest już dla niej, że nie zasługuje na niczyją przyjaźń. Zasługuje, ale musi ją podzielić na kilka osób. Z jednymi być bliżej, z innymi dalej, ale mieć różnorodne grono ludzi wokół siebie. Ot, cała filozofia. Podzielić swoją miłość na świat zamiast skupić ją na jednej osobie.

Miłość i przyjaźń są pięknie, ale tylko wtedy kiedy są dzielone. Nadmiar uczuć nigdy nie przynosi niczego dobrego, sprawia, że zaczynami się dusić. Czujemy ogromną presję, nie chcemy zawieść tej drugiej osoby, a jednocześnie mamy sercu niesamowitą tęsknotę za czymś innym. Za kimś innym. Tylko ją zduszamy, bo chcemy żeby jedna osobą zastąpiła nam cały świat. I często chcemy być tym światem dla niej. A to się nie opłaca, serio. Za dużo obowiązków. Trzeba mieć wielu ludzi wokół siebie, bo każdy wnosi coś innego do naszego życia, w każdym jest iskierka dobra, ale o tym już następnym razem, bo i tak się rozpisałam.

czwartek, 12 listopada 2015

Kim jest mężczyzna?


Każdy mężczyzna w czasie dorastania powinien zadać sobie kilka podstawowych pytań:

Kim jestem?
Z czego jestem zrobiony?
Do czego jestem przeznaczony?

Niestety, więkoszość z nich tego nie robi. Podstawowym powodem jest lęk przed odkryciem odpowiedzi. Bo jak to by było? Jeśli okazałoby się, że źle się czujesz ze swoim życiem i tak naprawdę zamiast pracy przy komputerze wolałbyś coś, co pozwala odkrywać świat, a zamiast kolejnych panienek poznawanych w barze mógłbyś ułożyć sobie życie z tą jedną. Oczywiście wcześniej walcząc o nią i zdobywając ją... Jak by to było gdyby okazało się, że aby być w pełni szcześliwy musiałbyś odmienić swoje życie o 180 stopni? Nie wiesz tego i właśnie to napawa Cię lękiem. Strach przed zmianą nie pozwala mężczyźnie odkryć jego prawdziwej natury.

Oczywiście, my kobiety, nie jesteśmy też tutaj bez winy. Mamy coraz głupsze wymagania wobec mężczyzn. Nie bójmy się tego stwierdzenia, bo naprawdę jak czasem patrzę na moje znajome czy nawet na siebie samą to tylko tak mogę to określić, jako głupie wymagania. Nawet znalazłam świetny cytat Roberta Bly: 
Niektóre kobiety pragną pasywnego mężczyzny, jeśli w ogóle pragną mężczyzny.

Wymyśliłyśmy sobie, że będziemy superhiperekstra niezależne, a mężczyzna będzie jedynie dodatkiem do naszego życia, porównywalnym do pięknej torebki czy modnych szpilek. Mają funkcję głownie dekoracyjną. Wstyd poprosić kolegę, czy chłopaka o pomoc. Dźwigamy nasze ciężkie zakupy, pracujemy od rana do nocy, same palimy w piecu, wymieniamy sobie opony jak złapiemy gumę i wykonujemy to wszystko, co jeszcze kilkanaście lat temu robili za nas mężczyźni. Odbieramy im możliwość bycia męskimi. Jest taka książka, którą moim zdaniem powinien przeczytać każdy. I kobiety i mężczyźni, chociaż tyczy się głównie tych drugich. To "Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy". John Eldredge napisał tam słowa, które moim zdaniem idealnie odzwierciedlają z czym mamy problem:

Społeczeństwo nie potrafi zdecydować się, jaki właściwie powinien być mężczyzna. Ostatnie trzydzieści lat poświęciło na przedefiniowanie męskości w coś bardziej wrażliwego, bezpiecznego, dającego się kierować, no cóż, coś bardziej kobiecego, i teraz karci mężczyzn za to, że nie są mężczyznami.

Drogie Panie! Nie odbierajcie facetom męskości. Nic wam to nie da, a oni będą bardziej nieszczęśliwi. Ma ochotę wyjechać z kolegami w góry? Puść go. On potrzebuje kontaktu z nieodkrytą naturą. Chciałby kupić sobie motocykl? Jeśli go stać, to czemu nie? Adrenalina jest mu niezwykle potrzebna. Chciałby iść gdzieś ze znajomymi, ale bez Ciebie? Zaufaj mu. Nie jesteś jedyną osobą w jego życiu. On potrzebuje przestrzeni. Potrzebuje odkrywania. Nawet jeśli ma problem i chciałby Twojej pomocy to nigdy o nią nie poprosi jeżeli osaczysz go z każdej strony i otoczysz troską tak wielką, że będzie czuł się jak w klatce. On przyjdzie, tylko musi sam o tym zdecydować. Po prostu bądź przy nim i pozwól mu czuć się mężczyzną. Niech zapłaci za Ciebie w restauracji, niech poniesie Twoją walizkę, niech zaniesie Cię na rękach do domu, gdy bolą Cię nogi. Pozwól mu się wykazać.

Wspaniali Panowie! Dbajcie o swoje serca. Odkrywajcie je. Uwierzcie, naprawdę warto. Marnowanie sobie życia nie sprawi, że będziecie szczęśliwi. Nie dajcie robić z siebie kobiet. Jestem przerażona kiedy męzczyzna szykuje się do wyjścia dłużej niż ja. I każda kobieta uważa to za przynajmniej dziwne. Nie dajcie sobie wmówić, że w dzisiejszych czasach musicie być ultradelikatni i ultrawrażliwi. Kobiety kochają brutali (oczywiście, w granicach zdrowego rozsądku, bo przemocy mówimy zdecydowane NIE). Mężczyzn świadomych swojej męskości. Takich, którzy mają w sobie na tyle siły, żeby wykonać fizyczne prace za kobietę. Takich, którzy nie boją się przygody. Takich którzy chętnie ruszają w nieznane zamiast siedzieć grzecznie w wygodnym i ciepłym domku. Takich, którzy walczą o swoją Piękną (ale o tym innym razem). Odwagi Panowie! Pokażcie temu światu, że mężczyźni nie wyginęli, a słowa piosenki nie mają racji bytu. Bo jeśli dalej wszystko będzie się tak rozwijać to już zawsze będziemy wam śpiewać: Gdzie Ci mężczyźni, prawdziwi tacy?

poniedziałek, 9 listopada 2015

Dlaczego warto cieszyć się z drobiazgów?


Kiedyś myślałam, że życie składa się z wielkich rzeczy, heroicznych czynów, wybitnych osiągnięć. Ważniejsze było mieć niż być. Nowe ubrania, najlepsze oceny, wygrane w konkursach, świetne wyniki na egzaminach, sympatię wszystkich. Gromadziłam te wszystkie zbędne rzeczy, bo myślałam, że dzięki nim zatrzymam czas chociaż na chwilę. Angażowałam się całą sobą we wszystko, nie znosiłam wszystkiego, co małe. Wolałam czasem odpuścić pewne sprawy jeżeli efekty nie byłyby wymierne do włożonego zaangażowania. Chociaż... Nawet nie o zaangażowanie chodziło. Odpuszczałam, kiedy wiedziałam, że korzyści będą drobiazgowe. 

Czemu miałam tracić dwie godziny na podróż do innego miasta żeby spotkać się z kimś na godzinę? Po co stać w kuchni trzy godziny żeby ugotować obiad, który inni zjedzą w 15 minut? Po co pisać na blogu, jeżeli przeczyta to 5 osób? I tak dalej, i tak dalej... Takie było moje myślenie. Chciałam tego, co wielkie. Małe sukcesy były nie dla mnie, nie miały znaczenia. Teoretycznie osiągałam wiele, ale z perpektywy czasu widzę jak bardzo smutne było moje życie. Prawdziwą radość osiągam teraz, kiedy nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy.

Zachwycają mnie drobiazgi. Spacer przez las na uczelnię, rozmowa z przyjaciółką przez telefon, przelotne spotkanie ze znajomymi, widok gwiazd nad głową. Nauczyłam się to wszystko dostrzegać, bo wielkie rzeczy składają się z małych sukcesów, czy przyjemności. Tak jak w przyjaźni. Nie chodzi przecież o to, żeby być nierozłącznym, ale żeby ta rozłąka nic nie zmieniła. Dopiero wyjazd na studia mi to uświadomił, bo moi przyjaciele są w najróżniejszych miastach w Polsce. Jedni bliżej, inni dalej, ale jednak nie bezpośrednio obok mnie. Jako dawna Magda pewnie byłabym zła. Nie chciałabym utrzymywać takich znajomości. W końcu nie mogę ich widywać często, więc jaki sens się przyjaźnić? Otóż jest. Oprócz spotkań bezpośrednich są też telefony, skype, facebook, listy. Zresztą, jaki jest problem wsiąść w pociąg i odwiedzić przyjaciela? Uwierzcie mi, dla chcącego nic trudnego :). O znajomości trzeba dbać. A najłatwiej przez drobnostki. Zadzwoń dzisiaj do przyjaciela, którego dawno nie słyszałaś. Odezwij się w końcu do koleżanki. Zanieś jutro ulubioną kawę przyjaciółce. I zobacz, co inni robią dla Ciebie. Są zabiegani, mają mnóstwo spraw na głowie, a mimo to znaleźli dla Ciebie chwilę w swoim życiu. Ofiarują Ci tyle, ile są w stanie, chociaż możesz uważać, że to bardzo niewiele. Wierz mi, czasem godzina znaczy więcej niż wieczność.

W cieszeniu się z drobiazgów nie chodzi tylko o ludzi. Warto też dostrzegać piękno w otaczającym nas świecie. Nawet sobie nie wyobrażacie jak wczoraj ucieszył mnie widok gwiazd, bo Warszawa jest tak oświetlona, że niewiele widać. Nawet nie wiedziałam, że mogę tak za tym tęsknić. Cieszy mnie też poranna herbata, widok z okna, zjedzenie dobrej zupy. Zaczęłam lubić podróże, bo mogę wtedy zająć się tym, na co nie mam czasu w codziennym życiu. Czytam książki, śpię, patrzę przez okno i myślę. Moją ukochaną drobnostką jest chyba muzyka. Uwielbiam moment, kiedy mogę usiąść pod kocem, założyć słuchawki i na chwilę wyłączyć się ze świata. 

Nie mówię, że teraz omija mnie wszystko, co złe, ale jestem naprawdę szczęśliwa. Właśnie dzięki dostrzeganiu drobiazgów. Nauczyłam się cieszyć każdym dniem, każdym człowiekiem, każdym dźwiękiem i zdarzeniem. To wszystko mnie buduje. Ty też popatrz na swoje życie przez pryzmat małych rzeczy. Zobacz, ktoś się do Ciebie uśmiechnął. Inna osoba troszczy się o Ciebie, chce wiedzieć jak żyjesz. Jeszcze ktoś inny poczęstował Cię kanapką, a ktoś zwyczajnie jest obok Ciebie. To są te najważniejsze rzeczy. Czasem wspólnie spędzona godzina czy długi sapcer w samotności mogą dać więcej szczęścia niż awans w pracy. Brzmi absurdalnie, ale jak już się przestawicie na dostrzeganie drobnostek i cieszenie się z nich to przyznacie mi rację. I zauważycie, że wielkie sukcesy składają się z mniejszych i dopiero ich zauważenie gwarantuje pełnię szczęścia.

czwartek, 5 listopada 2015

Rany po przeszłości

 
Czasami przeszłość dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie. Żyjemy sobie pięknie, a nagle jedna sytuacja sprawia, że powraca do nas to, co kiedyś sprawiło ból. Myślimy, że te rany są już uleczone, zasklepione. I wystarczy moment, a nasz mały domek z kart się rozpada.
 
Wiadomo, nikt nie uniknie bólu i zranień. To jest nieodłącznie wpisane w nasze życie. Nawet ci "wiecznie szczęśliwi", bogaci i uśmiechnięci ludzie przeżywają okropne chwile. Ważniejszą kwestią jest, aby wynieść z tego coś dobrego, jakąś lekcję na przyszłość. I nie chować tego bólu w sobie. Trzeba pozwolić mu wybrzmieć, dać się naprawić, wypłakać, przemyśleć. Oczywiście nie popadając w przesadę. Zarówno zatajanie bólu, jak i długotrwałe rozstrząsanie go jest złe.
 
Kiedy nie pozwalamy sobie na cierpienie to tak naprawdę jedynie powierzchownie opatrujemy naszą ranę. Zakładamy bandaż, żeby jej nie widzieć. Nosimy ubrania, które ją zasłaniają, nie chcemy na nią patrzeć. Pod prysznicem odwracamy wzrok od tego miejsca, nie wychodzimy na plażę w stroju kąpielowym żeby nikt tego nie zauważył. Brzmi absurdalnie, prawda? Przecież rana, która nie jest oczyszczona i właściwie pielęgnowana powiększa się. Co z tego, że jej nie widzimy? Wdaje się zakażenie, ból uderza ze zwiększoną siłą. Dochodzi do amputacji kończyny, której można było uninknąć. Jesteśmy niepełni, brakuje nam czegoś. Tak samo jest z naszą duszą, sercem. Kiedy nie oczyścimy zranień, nie pozwolimy sobie na ich wyjaśnienie, zrozumienie to skutki mogą być tragiczne. Uczucia nawarstwiają się w nas i chociaż staramy się je ignorować to po jakimś czasie natrafiamy na górę lodową, której nie można ominąć. I wracają jak bumerang. Możemy go wielokrotnie odrzucać, ale im większą włożymy w to siłę tym mocniej zranienia do nas wrócą, aż w końcu ten bumerang odetnie swoją ostrą krawędzią część naszego życia. Może odbierze nam przyjaciela, może poczucie własnej wartości, a może doprowadzi do depresji. I wtedy zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy od początku oczyścili naszą ranę to w tym momencie życia bylibyśmy szczęśliwi naprawdę, a nie tylko pozornie.
 
Są też sytuacje kiedy rozstrząsamy nasz ból zbyt długo. Jako mała dziewczynka lubiłam rozdrapywać małe ranki, patrzeć jak leci z nich krew, powoli krzepnie i zamienia się w strupek. Później znowu drapałam, obserwowałam i tak w kółko. Nie zwracałam uwagi na ból i nie wiedziałam, że przez takie zachowanie mogę sprawić, że zostanie mi blizna. Fascynowało mnie to, co się dzieje z moim ciałem. Upajałam się wręcz tym bólem. Tak samo jest z osobami, które wiecznie siedzą w swoich zranieniach. Rozdrapują je, z fascynacją patrzą na to, co się dzieje. Zatracają się w tym swoim bólu. Różnie się to objawia. Czasem nadmiernym myśleniem. Analizowaniem co jeszcze można było zrobić, jak zapobiec takiej sytuacji, jak się inaczej zachować co powiedzieć. Długie godziny spędzone na myśleniu o tym, co by było gdyby... Często towarzyszy temu obwinianie siebie samego, patrzenie na siebie ze wstrętem, niechęć do ruszenia do przodu. Niektórzy też opowiadają cały czas o tym, co ich boli. Szukają pomocy wszędzie i u wszystkich. Godzinami potrafią opowiadać o tym, jak mają źle w życiu. Samo szukanie pomocy nie jest niczym złym, jednak chodzi tutaj o osoby, które robią to tylko w teorii. Tak naprawdę nie potrzebują rad innych, a chcą jedynie usłyszeć jak to mają źle w życiu. Tacy ludzie z małej ranki tworzą ogromne rany. I ostatecznie zamiast całkowicie się wyleczyć to pozostają z otwartą raną lub ogromną blizną.
 
Demony przeszłości będą wracały jeżeli nie pozwolimy naszym ranom się uleczyć. Musimy zajrzeć w swoje wnętrze, zadać sobie pytanie, co nas boli, co możemy zrobić żeby wyleczyć tą ranę. Musimy ją zabliźnić i sprawić, że te blizny będą przypomnały nam o naszej wewnętrznej sile. Patrzę na niektóre swoje blizny i myślę sobie: Ile ja miałam siły żeby sobie z tym poradzić... Nie poddałam się, chociaż tyle razy upadłam. Dałam radę. I dam też następnym razem.
Sama mam w sobie jeszcze wiele ranek nad którymi pracuję. I sama przed sobą powoli się przyznaję do tych, które byle jak opatrzyłam i strałam się o nich zapomnieć. I one wracają. Są też takie, które mimo zabliźnienia otwierają się po raz kolejny, ale to nic. Już wiem jak mam sobie radzić. Powoli rozprawiam się też z moimi demonami przeszłości. Jeszcze niedawno były miejsca, w które nie chodziłam, piosenki, których nie słuchałam, ludzie, z którymi nie rozmawiałam. Powoli się do nich przekonuję. Uśmiecham się do tych "demonów", oswajam je na nowo. Utożsamiam ze szczęśliwymi wspomnieniami wypierając te bolesne. I dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo za tymi rzeczami i osobami tęskniłam, ale nie mogłam tego pojąć bez rozprawienia się z ranami, które zniekształcały mi obraz świata.
 
Oczyszczanie ran będzie bolało. Będzie okrutnie bolało. Jednak ten ból jest nieporównywalny do tego, jaką ulgę odczujemy, gdy całkowicie zniknie z naszego życia.
 
 
 
PS
Kończąc ten wpis pomyślałam, że chowanie w sobie bólu idealnie pokazane jest w piosence Myslovitz "Fikcja jest modna" (do posłuchania TUTAJ). W końcu każdy z nas przez tyle lat uczył się zapomnienia....

wtorek, 3 listopada 2015

Wymagania moje czy innych?


Dzisiaj wydrukowałam sobie organizer i postanowiłam, że stanę się poukładana, a mój dzień będzie zaplanowany tak, aby wynieść z niego jak najwięcej. Znalazłam świetny kalendarz podzielony na tygodnie, z godzinową rozpiską dnia. Kilka dodatkowych stron między innymi na zaplanowanie domowych obowiązków, kalendarz roczny i miejsce na wypisanie celów i planów na kolejny rok. Tutaj się chwilę zastanowiłam. Nie umiałam określić, co chcę osiągnąć w listopadzie. Zaczęłam sobie zadawać pytania, czego od siebie wymagam. 

Myślałam, że to jest łatwe pytanie. Kolejne punkty szybko pojawiały się na liście w mojej głowie. I wtedy przyszedł moment zastanowienia. "Hej, ale czy to są twoje wymagania czy innych? Serio chcesz to zrobić, czy jesteś pod taką presją otoczenia? Nigdy nie zależało ci na takich rzeczach." Zauważyłam jak wielki wpływ mają na mnie inni ludzie. 

Uświadomiłam sobie ile rzeczy zmieniam w swoim życiu, żeby spodobało się to innym. Kiedy myślałam o swoich celach na następne miesiące to sporo z nich było podyktowanych tym, że chcę się spodobać innym. Odkładam swoje ważne plany tłumacząc sobie, że tak będzie lepiej. Skoro tylu ludzi mówi mi, że coś jest dobre to przecież tak musi być. 

Zauważyłam, że w niektórych sytuacjach zmieniło się też moje zachowanie. Dostosowuję się do otoczenia. Bywa, że unikam wypowiedzenia swoich pogladów żeby kogoś nie urazić. Tylko gdzie w tym wszystkim ja? Jeśli będę się bała powiedzieć komuś wprost, że nie podoba mi się jego zachowanie, że mam inne zdanie na ten temat to czy nie tracę w ten sposób swojej tożsamości? Nie gubię się gdzieś w sobie? Co z tym, kim naprawdę jestem? Co z moim wewnętrznym pudełkiem? (o którym więcej TUTAJ)

Nie mówię, że całkowicie się zagubiłam. Ty też nie, ale każde z nas odczuwa presję otoczenia. Rodziców, przyjaciół, znajomych, środowiska. "Idź na te studia, co z tego, że interesuje cię sztuka, po politechnice jest praca. Zapal z nami, to nic takiego, zrelaksujesz się. Chodźmy na wagary, daj spokój matka się nie dowie. Zmień poglądy, to nie jest nienaturalne, to jest dobre. Twoje myślenie jest przestarzałe, mamy XXI wiek, nie średniowiecze..." Mało razy podobne słowa słyszeliśmy? 

Jak odróżnić, czy ktoś się o nas troszczy, czy chce nam ułożyć życie po swojemu? Przede wszystkim słuchać siebie. Usiąść co jakiś czas sam na sam ze sobą. W ciszy. Bez internetu, muzyki, telefonu, innych ludzi. Zadać sobie proste pytanie:

To są wymagania moje czy innych?

niedziela, 1 listopada 2015

Mi się to nie zdarza


Są na tym świecie rzeczy, które zdarzają się tylko innym, nie mnie. Przecież nie jestem do tego zdolna, nie wyobrażam sobie takiego zachowania. Okej, inni niech robią sobie, co tylko chcą. Mi się to nie zdarza.

Nawet nie wiem ile razy w życiu tak pomyślałam. Przecież mam swoje zasady, których się trzymam. I chyba każdy ma takie rzeczy, które mu "się nie zdarzają". Dla jednych to upicie się, tańczenie do rana, palenie papierosów, całowanie się z nieznajomym, czy imprezowanie z obcymi ludźmi. Dla innych to pójście do kościoła, modlitwa, szczera rozmowa, wypłakanie się przyjacielowi, przyznanie się do błędu, pokazanie słabości. Nieważne czy jesteśmy starzy czy młodzi, mądrzy czy głupi, brzydcy czy piękni. Każdy z nas ma coś, o czym myśli, że mu się nie zdarza.

No właśnie... Tylko tak myślimy. Nie mówię, że tak będzie ze wszystkim, ale jednak są sytuacje w życiu kiedy jednak coś tam nam się zdarzy. I co wtedy? A to już zależy od sytuacji. Przekroczenie własnych granic może mieć różne skutki. Jako urodzona optymistka wierzę, że zawsze można wyciągnąć z tego coś dobrego. Tylko, że początki bywają trudne i tutaj, przynajmniej w moim przypadku, można wyodrębnić dwa różne scenariusze. 

Zacznę od tego pozornie negatywnego. Są takie sytuacje, kiedy z różnych powodów postępuję wbrew sobie. Wpływ alkoholu, towarzystwa, moda, chwilowe zaćmienie mózgu. Zwyczajnie łamię swoje własne zasady. I na chwilę jest wspaniale, euforia, zabawa, radość. Okazuje się, że to nie jest takie złe. Tylko po pewnym czasie przychodzi moment, kiedy zaczyna się odzywać moje sumienie. Alkohol ulatnia się z organizmu, znajomi znikają. I zostaję sama ze sobą i coraz bardziej rosnącym poczuciem winy. I ze wszystkich sił staram się usprawiedliwić. Przecież mi się to nie zdarza. To nie moja wina, to wina alkoholu, znajomych, presji... Szukam powodu wszędzie, tylko nie w sobie. Tylko czy ten alkohol ktoś we mnie wmusił? Czy ja nie mam swojego rozumu i nie umiem się przeciwstawić innym? Moja mama często w takich sytuacjach mówi: a jakby ci powiedzieli, że masz wskoczyć w ogień, bo będzie fajnie to byś wskoczyła? I to jest idealne podsumowanie dla mojego myślenia w takich sytuacjach. Ogień jest zagrożeniem, więc nie wskoczę w ognisko. Nie chcę być poparzona, cierpieć albo umrzeć. Używam rozumu. Tylko nie zawsze umiem to na czas wcielić w życie i ląduję w swoim prywtanym szpitalu zranień wewnętrznych. Czasem z małą ranką, na którą należy nakleić plaster, a innym razem z poparzeniem trzeciego stopnia, gdzie leczenie trwa kilka miesięcy lub lat. Często przy okazji ląduję na swoim małym oddziale psychologicznym, bo każdemu popranieniu towarzyszy lęk. Cholernie boję się ruszyć z leczeniem. Wolę zatracić się w tym bólu, nie szukać przyczyn, nie próbować nic naprawić. Częściej na tym tracę niż zyskuję. Poczucie własnej wartości (bo przecież jestem beznadziejna, to miało mnie nie dotyczyć, nie umiałam się powstrzymać,więc jestem do niczego), znajomych (bo czasem trudno mi się odezwać, przeprosić, pokonać własny wstyd i w ten sposób tracę wartościowe znajomości), życiowe szanse (skoro jestem beznadziejna to nie warto próbować realizować marzeń). Od jakiegoś czasu udaje mi się coraz rzadziej wpadać do tego szpitala. To też zasługa tego, że coraz mniej zakładam z góry. Chociaż wciąż po zrobieniu czegoś głupiego łapię się na tym, że opowiadając o tym komuś mówię: Nie wiem jak to się stało, mi się to nie zdarza. Tylko teraz szybciej staram się naprawić swój błąd. Przepraszam innych za swoje zachowanie, naprawiam relacje, prostuje niedopowiedzenia, staram się zadośćuczynić za każde swoje przewinienie. Przede wszystkim wybaczam sobie, bo to ja popełniłam błąd, ale wiem, że w przyszłości będę uważniejsza. A jeśli nie wybaczę sobie samej to nikt inny nie zrobi tego za mnie.

Jest też piękna strona przekraczania granic. Są rzeczy, których nie robimy, bo się boimy. Poznawanie nowych ludzi, rozwój swojego talentu, szczera spowiedź, zmiana stylu życia. Słyszymy od innych same superlatywy na temat zmiany myślenia. Wszyscy dookoła doradzają nam żebyśmy wyszli poza własny schemat. Tylko, że nam się nie zdarza odezwać pierwszej do chłopaka, pokazać innym jak pięknie śpiewamy, zająć się tym, co nas interesuje zamiast tym, co pożyteczne, a o zupełnie szczerej rozmowie z księdzem o grzechach już nie mówię. Zamykamy się w swojej pozornie bezpiecznej kryjówce i nie chcemy ruszyć, bo nam się to nie zdarza. Uwierzcie mi, że przekroczenie takiej granicy może spowodować wiele dobrych rzeczy. Ja też się bałam zmienić miasto, zrezygnować z kilku znajomości, zaufać pewnym osobom. Myślałam, że mi takie historie się nie zdarzają. A kiedy pozwoliłam sobie na chwilową zmianę myślenia to wiem, że nie mogłam wybrać inaczej. Wychodzenie z własnej strefy komfortu może sprawić wiele radości. O ile będzie to czynione z głową i przy wsparciu dobrych ludzi. Tutaj chodzi też o zmianę negatywnego myślenia. Coś jakby: mi się to nie zdarza, nie mogę być szczęśliwy, wolę zostać tak, jak jestem, żeby przypadkiem nie było gorzej. Piękne rzeczy zdarzają się każdemu! Tylko trzeba zmienić nastawienie do świata.


Pewnie jeszcze nie raz w życiu stwierdzę, że są problemy, które mnie nie dotyczą. Sytuacje, w których znajdują się tylko inni, a nie ja. Nie raz spojrzę z góry i pomyślę, że jestem lepsza, bo przecież mi by się to nigdy nie zdarzyło. Tylko, że dzisiaj już wiem, że będę starała się nad sobą zapanować. Poddać chwilowej refleksji, pomóć osobie, która upadła. Przecież kiedyś ja też będę potrzebowała pomocy. Choćbym nie wiem jak się zapierała, mi też zdarzają się różne rzeczy...

piątek, 30 października 2015

Matka Polka bez dzieci


W tradycyjnym znaczeniu Matka Polka to kobieta, która poświęciła swoje życie rodzinie i wychowaniu dzieci. Nie mam jeszcze rodziny ani dzieci ale od zawsze czuję się taką Matką Polką. W liceum nawet byłam tak nazywana przez znajomych, bo nosiłam ciągle spódnice i sukienki, a jedną z moich misji życiowych było karmienie wszystkich dookoła. Wtedy się raczej denerwowałam za to przezwisko, ale teraz wspominając to uśmiecham się.

Lubię być Matką Polką. Uwielbiam gotować dla innych. Zdecydowanie bardziej cieszy mnie, kiedy ktoś skomplementuje moją zupę niż moją fryzurę. Kiedy jestem w kuchni to czuję się niesamowicie bezpiecznie. Jeśli ktoś mnie poprosi żebym zajęła się przygotowaniem jedzenia to robię to z wielką przyjemnością. Wczoraj wieczorem wróciłam do domu, a dziś pierwsze co zrobiłam to wielki gar zupy dyniowej dla mojej rodziny. 

Jednak bycie Matką Polką to nie tylko gotowanie. To też martwienie się o innych. I ogromna chęć pomagania im. Zauważyłam, że moi znajomi i przyjaciele dosyć często zwracają się do mnie ze swoimi problemami. Nie zawsze mogę im pomóc, ale zawsze jestem w stanie wysłuchać, spojrzeć na sytuację z innej perspektywy i powiedzieć kilka słów. Jak teraz o tym myślę, to chyba o każdej porze dnia i nocy jestem dostępna dla ludzi. I nieważne, czy to ktoś z kim rozmawiam codziennie, czy ktoś kogo nie widziałam od lat. Ja jestem.

To jest to, co kocham w swoim byciu Matką Polką. Mogę innym pomagać. Kupować prezenty, robić niespodzianki, sprawiać komuś radość drobiazgami. Tylko od kilku dni, a może nawet miesięcy, mam wrażenie, że coś jest nie tak. 

Chyba się trochę zatraciłam w swoim matkowaniu. Chciałabym pomóc wszystkim dookoła. Nawet osobom, które tego ode mnie nie chcą. Kiedy przez kilka dni nikt nie prosi mnie o pomoc to czuję się niepełna. Zaczynam się zastanawiać, czy nagle się wszyscy odwrócili. Chciałabym pomóc całemu światu, bo kiedyś wiele osób pomogło mi dojść do tego momentu w moim życiu, gdzie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Czuję absurdalną potrzebę spłacenia długu. Tylko wobec kogo i jakiego długu? 

Patrzę na swoich znajomych, widzę jak się czasem niszczą. I chciałabym coś zrobić, czuję wewnętrzną misję, taki zew do walki. Tylko co z tego? Jedno, drugie, trzecie odtrącenie. Nie są gotowi na pomoc, nie chcą walczyć o siebie, swoje szczęście. A ja z uporem maniaka staram się z nimi rozmawiać, podsuwać pomysły. Zatracam się. I gdzieś z tyłu głowy słyszę głos: 

Ogarnij się dziewczyno. Nie pomożesz komuś na siłę. Możesz służyć dobrą radą, bądź przy tej osobie, niech wie, gdzie cię szukać. Tylko opanuj emocje, nie zadręczaj się. To nie jest twoja wina.


To jest to, czego nienawidzę w swoim byciu Matką Polką. Ta ogromna chęć zbawienia całego świata. Kiedy przed snem myślę o tym jak radzi sobie X, czy Y pogodziła się z Z, albo czy A ruszyła do przodu i czy B zdał ten swój kolejny egzamin. Brakuje mi czasu na martwienie się o siebie samą. Lekceważę wszelkie znaki ostrzegawcze jeżeli chodzi o moje życie. I kiedy moje problemy się nawarstwią to uderzają z niesamowitą siłą, a jako Matka Polka przecież muszę radzić sobie ze wszystkim sama.

I tak biją się we mnie dwie postawy Matki Polki. Ta, którą kocham i ta, której nienawidzę. Chyba więcej tej pierwszej, bo od kilku dni pracuję nad tą drugą. Mówię o swoich problemach, chcę pomocy innych, obiektywnego spojrzenia. I już nie chcę wszystkim pomagać na siłę, chociaż wciąż dla nich jestem.

Bycie Matką Polką nie jest straszne. Jest niezwykle satysfakcjonujące. Oczywiście pod warunkiem, że nie zapomina się wtedy o sobie. Przecież pierwsze Matki Polki były bohaterkami. To kobiety, które zajęły się wszystkim pod nieobecność swoich mężów - wychowaniem dzieci, prowadzeniem domu, gospodarstwa, interesów, utrzymaniem rodziny. I to wtedy, gdy Polska traciła niepodległość, 

Nieważne, czy jesteś mężatką, panną, matką, czy bezdzietna. Nie wstydź się bycia Matką Polką jeżeli to lubisz tak, jak ja. Tylko zachowaj w tym umiar, bo Ty jesteś najważniejsza w Twoim życiu. Nie tylko inni potrzebują pomocy, Ty też jej potrzebujesz. I zdaj sobie sprawę, że nie wszystkim pomożesz, bo to mogą być wampiry emocjonalne, o których TUTAJ.

wtorek, 27 października 2015

Jeszcze życie wyjdzie Ci



Zawsze zastanawiałam się jak to jest być idealnym. Mieć idealną rodzinę, idealny dom, idealnych przyjaciół, idealny plan, idealną figurę, idealny gust i idealne zachowanie. Jak to jest kiedy wszystko zapięte jest na ostatni guzik i nie ma miejsca na chwilę słabości? Jak żyją ludzie, którzy nie mają słabości? Otóż wreszcie wiem. Oni tak naprawdę nie istnieją, chociaż wiele osób stwarza takie pozory.

Sama jeszcze niedawno chciałam mieć wszystko idealne. I przez jakiś czas rzeczywiście wszystko szło po mojej myśli, myślałam: "Złapałam Pana Boga za nogi, jest pięknie, nic nie może się zepsuć". Tylko w tą idealność zaczęła wkradać się codzienność. Moje wrodzone bałaganiarstwo. To materialne, bo nie umiem zapanować nad swoimi rzeczami, więc są w wiecznym nieładzie. I niestety, też to bałaganiarstwo duchowe. Zapomniałam o codziennych porządkach w swojej duszy. Chociaż myślałam, że jest zupełnie inaczej. 

Od jakiś dwóch miesięcy wszystko układało mi się wspaniale. Czego się nie dotknęłam, to zamieniało się w złoto. Szkoła, mieszkanie, praca, znajomi i przyjaciele. Wszystko było piękne. Zaczęłam żyć tak, jak zawsze chciałam. W zgodzie ze sobą, z własnymi poglądami. Żyć naprawdę. Byłam niesamowicie szczęśliwa. I właśnie przez to upadek zabolał dziesięć tysięcy razy bardziej niż bolałby jeszcze pół roku temu.

Kiedy uświadomiłam sobie, że na chwilę zagubiłam gdzieś swoje, niedawno odnalezione, wartości poczułam się jakby mnie ktoś skopał. Wewnętrznie leżałam gdzieś na opuszczonym chodniku i byłam na dnie. Początkowo próbowałam się usprawiedliwić. Przecież już nie jeden i nie dwa razy w życiu zdarzały mi się takie sytuacje. I nic. Tylko, że teraz byłam za bardzo świadoma, ile mogę stracić, a i tak gdzieś upadłam. Potknęłam się o własną pychę, zbyt dużą wiarę w swoje możliwości. I pewnie bym została na tym chodniku na wiele długich tygodni. Oczywiście zakładając maskę radości, żeby wszyscy dookoła myśleli, że leżę tam, bo chcę podziwiać gwiazdy. Tylko, że od dwóch miesięcy wiem, że nie chcę przeżyć życia w pozycji horyzontalnej. 

Wiem, że im dłużej bym leżała na tym chodniku, tym trudniej byłoby mi wstać. Wziąć się w garść. Po chwili euforii przyszła codzienność. I wyrzuty sumienia, które by mnie zjadły. Najważniejsze jest nastawienie. I przypomnienie sobie o tym, że nie chciałam upaść. Nie zrobiłam tego specjalnie. Tak, zrobiłam coś źle, nie wszystko poszło po mojej myśli. Tylko co z tego? Czy nie lepiej wstać, naprawić to i znów ruszyć do przodu? Podnieść się z chodnika i iść do ciepłego domu? Przecież nie jestem złym człowiekiem, chociaż upadałam już tyle razy. I być może zdarzy się to ponownie, ale z każdym razem będę walczyć o siebie coraz bardziej świadomie. I coraz szybciej wstawać, bo chcę iść wyprostowana przez życie.

Są takie słowa, które w takich sytuacjach napawają mnie niezwykłym optymizmem:




Wstań ze swojego własnego chodnika, idź do domu, żyj pięknie i podnoś się z każdego upadku. Jeszcze życie wyjdzie Ci!