czwartek, 5 listopada 2015

Rany po przeszłości

 
Czasami przeszłość dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie. Żyjemy sobie pięknie, a nagle jedna sytuacja sprawia, że powraca do nas to, co kiedyś sprawiło ból. Myślimy, że te rany są już uleczone, zasklepione. I wystarczy moment, a nasz mały domek z kart się rozpada.
 
Wiadomo, nikt nie uniknie bólu i zranień. To jest nieodłącznie wpisane w nasze życie. Nawet ci "wiecznie szczęśliwi", bogaci i uśmiechnięci ludzie przeżywają okropne chwile. Ważniejszą kwestią jest, aby wynieść z tego coś dobrego, jakąś lekcję na przyszłość. I nie chować tego bólu w sobie. Trzeba pozwolić mu wybrzmieć, dać się naprawić, wypłakać, przemyśleć. Oczywiście nie popadając w przesadę. Zarówno zatajanie bólu, jak i długotrwałe rozstrząsanie go jest złe.
 
Kiedy nie pozwalamy sobie na cierpienie to tak naprawdę jedynie powierzchownie opatrujemy naszą ranę. Zakładamy bandaż, żeby jej nie widzieć. Nosimy ubrania, które ją zasłaniają, nie chcemy na nią patrzeć. Pod prysznicem odwracamy wzrok od tego miejsca, nie wychodzimy na plażę w stroju kąpielowym żeby nikt tego nie zauważył. Brzmi absurdalnie, prawda? Przecież rana, która nie jest oczyszczona i właściwie pielęgnowana powiększa się. Co z tego, że jej nie widzimy? Wdaje się zakażenie, ból uderza ze zwiększoną siłą. Dochodzi do amputacji kończyny, której można było uninknąć. Jesteśmy niepełni, brakuje nam czegoś. Tak samo jest z naszą duszą, sercem. Kiedy nie oczyścimy zranień, nie pozwolimy sobie na ich wyjaśnienie, zrozumienie to skutki mogą być tragiczne. Uczucia nawarstwiają się w nas i chociaż staramy się je ignorować to po jakimś czasie natrafiamy na górę lodową, której nie można ominąć. I wracają jak bumerang. Możemy go wielokrotnie odrzucać, ale im większą włożymy w to siłę tym mocniej zranienia do nas wrócą, aż w końcu ten bumerang odetnie swoją ostrą krawędzią część naszego życia. Może odbierze nam przyjaciela, może poczucie własnej wartości, a może doprowadzi do depresji. I wtedy zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy od początku oczyścili naszą ranę to w tym momencie życia bylibyśmy szczęśliwi naprawdę, a nie tylko pozornie.
 
Są też sytuacje kiedy rozstrząsamy nasz ból zbyt długo. Jako mała dziewczynka lubiłam rozdrapywać małe ranki, patrzeć jak leci z nich krew, powoli krzepnie i zamienia się w strupek. Później znowu drapałam, obserwowałam i tak w kółko. Nie zwracałam uwagi na ból i nie wiedziałam, że przez takie zachowanie mogę sprawić, że zostanie mi blizna. Fascynowało mnie to, co się dzieje z moim ciałem. Upajałam się wręcz tym bólem. Tak samo jest z osobami, które wiecznie siedzą w swoich zranieniach. Rozdrapują je, z fascynacją patrzą na to, co się dzieje. Zatracają się w tym swoim bólu. Różnie się to objawia. Czasem nadmiernym myśleniem. Analizowaniem co jeszcze można było zrobić, jak zapobiec takiej sytuacji, jak się inaczej zachować co powiedzieć. Długie godziny spędzone na myśleniu o tym, co by było gdyby... Często towarzyszy temu obwinianie siebie samego, patrzenie na siebie ze wstrętem, niechęć do ruszenia do przodu. Niektórzy też opowiadają cały czas o tym, co ich boli. Szukają pomocy wszędzie i u wszystkich. Godzinami potrafią opowiadać o tym, jak mają źle w życiu. Samo szukanie pomocy nie jest niczym złym, jednak chodzi tutaj o osoby, które robią to tylko w teorii. Tak naprawdę nie potrzebują rad innych, a chcą jedynie usłyszeć jak to mają źle w życiu. Tacy ludzie z małej ranki tworzą ogromne rany. I ostatecznie zamiast całkowicie się wyleczyć to pozostają z otwartą raną lub ogromną blizną.
 
Demony przeszłości będą wracały jeżeli nie pozwolimy naszym ranom się uleczyć. Musimy zajrzeć w swoje wnętrze, zadać sobie pytanie, co nas boli, co możemy zrobić żeby wyleczyć tą ranę. Musimy ją zabliźnić i sprawić, że te blizny będą przypomnały nam o naszej wewnętrznej sile. Patrzę na niektóre swoje blizny i myślę sobie: Ile ja miałam siły żeby sobie z tym poradzić... Nie poddałam się, chociaż tyle razy upadłam. Dałam radę. I dam też następnym razem.
Sama mam w sobie jeszcze wiele ranek nad którymi pracuję. I sama przed sobą powoli się przyznaję do tych, które byle jak opatrzyłam i strałam się o nich zapomnieć. I one wracają. Są też takie, które mimo zabliźnienia otwierają się po raz kolejny, ale to nic. Już wiem jak mam sobie radzić. Powoli rozprawiam się też z moimi demonami przeszłości. Jeszcze niedawno były miejsca, w które nie chodziłam, piosenki, których nie słuchałam, ludzie, z którymi nie rozmawiałam. Powoli się do nich przekonuję. Uśmiecham się do tych "demonów", oswajam je na nowo. Utożsamiam ze szczęśliwymi wspomnieniami wypierając te bolesne. I dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo za tymi rzeczami i osobami tęskniłam, ale nie mogłam tego pojąć bez rozprawienia się z ranami, które zniekształcały mi obraz świata.
 
Oczyszczanie ran będzie bolało. Będzie okrutnie bolało. Jednak ten ból jest nieporównywalny do tego, jaką ulgę odczujemy, gdy całkowicie zniknie z naszego życia.
 
 
 
PS
Kończąc ten wpis pomyślałam, że chowanie w sobie bólu idealnie pokazane jest w piosence Myslovitz "Fikcja jest modna" (do posłuchania TUTAJ). W końcu każdy z nas przez tyle lat uczył się zapomnienia....

1 komentarz:

  1. Ostatnie słowa tak na prawdę oddają wszystko to co napisałaś. "Oczyszczanie ran będzie bolało. Będzie okrutnie bolało. Jednak ten ból jest nieporównywalny do tego, jaką ulgę odczujemy, gdy całkowicie zniknie z naszego życia." A co jak czasami nie da się tego przezwyciężyć, bo ktoś za bardzo boi się swojej przeszłości ?

    OdpowiedzUsuń