piątek, 23 grudnia 2016

Czy walczyć o uczucie, czyli świąteczne życzenia

Zdjęcie użytkownika Magdalena Kurowska.


Nie będzie dziś tutaj nic szczególnego. Kilka krótkich słów przed Świętami. Mam kilka zaczętych postów i milion myśli w głowie. Tylko musi mi się to wszystko poukładać w głowie żebym mogła Wam o tym napisać.

Jakiś czas temu Ktoś (bardzo ważny Ktoś) zapytał się mnie, czy warto walczyć o uczucie. W pierwszych sekundach nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Bo jak to tak? Walczyć? O uczucie? Przecież się nie powinno, przecież mądrości współczesnych "twórców" wręcz zakazują nam tego. Po co walczyć? Wypaliło się to cześć i papa. Jakiś błąd? Kop w tyłek i żegnaj. Tego nas uczą samozwańczy znawcy życia.

A ja Wam dzisiaj mówię: warto walczyć. Nie za wszelką cenę. Nie poprzez pozbycie się siebie. Nie jeśli jest to walka jednostronna. Nie wtedy, gdy wcześniejsze bitwy zabrały nam całą energię. Ale jeśli widzicie chociaż iskierkę nadziei, chociaż malutki promyk życia, zalążek czegoś pięknego - WALCZCIE. Czasami to, co inni mogliby spisać na straty może okazać się największym szczęściem w Waszym życiu. I nie mówię tutaj o uczuciu czysto "związkowym". Walczcie o innych. Walczcie o siebie. 

I z takimi życzeniami z okazji Świąt Bożego Narodzenia Was zostawiam. Miejcie piękne uczucia. Miejcie piękne życie. Bądźcie szczęśliwi. Tak po prostu. I dajcie być szczęśliwymi innym (nawet jeśli nie wszystko jest po Waszej myśli :)). A świat będzie piękniejszy. Miejcie cudowne Święta!

piątek, 4 listopada 2016

Z rodziną nie tylko na zdjęciu



Są w życiu tacy ludzie, których się nigdy nie wyrzekniesz. Zawsze będą siedzieć Ci gdzieś tam w papierach, choćby nie wiem co. Mówi się, że ich nie wybierasz. I dobrze z nimi tylko na zdjęciu. Ci ludzie nazywają się rodziną. Znalazłam dzisiaj piosenkę Kabaretu Starszych Panów, która idealnie opisuje te relacje.


Jak idealnie pasuje. Przyznajcie, że u Was czasami też. Jest taki moment w życiu. że angażujemy się w inne znajomości, odsuwamy bliskich. Nie zawsze wychodzi nam to na zdrowie. Tylko, że w rodzinie jest taka siła, że (prawie)* zawsze można wrócić. I okazuje się, że Ci ludzie są przy nas mimo wszystko i kiedy trzeba potrafią stanąć po naszej stronie.

Kiedy myślę o rodzinie to mam przed oczami przede wszystkim wspólne święta. Boże Narodzenie, Wielkanoc, spotkania, obiady... Przy stole jest głośno, każdy ma coś do powiedzenia, do przypomnienia. Jest wesoło. To są takie chwile na które czeka się cały rok i jak już raz ich zaznasz to nie wyobrażasz sobie inaczej. 

Chyba mogę śmiało stwierdzić, że czasami z rodziną nawet lepiej niż na zdjęciu. Zwłaszcza jak pomyślę o 3/4 naszych wspólnych zdjęć :). 

I nie dotyczy to tylko tych najbliższych, z którymi jest stały kontakt. Ta dalsza rodzina też jest bardzo ważna. Nawet jeżeli widzimy się tak naprawdę tylko kilka razy w życiu. Ale mamy ze sobą coś wspólnego.

To są relacje, o które trzeba dbać. Czasem przyznać się do błędu, przeprosić, nie chować urazy. Być blisko. Pamiętać o dobrych chwilach. Nie czekać z pojednaniem całe życie. Każdy przecież popełnia błędy, a jak się zagubi to należy zrobić wszystko, żeby pomóc mu zawrócić. Wsparcie jest najważniejsze.

Trzymajcie się razem. Nawet jeżeli Wasza rodzina bywa dziwna, skomplikowana lub głupkowata (jak moje siostry ze zdjęcia :)). Nikt inny Was tak nie zrozumie, gdy rzucicie anegdotą z dzieciństwa, zaśpiewacie głupią piosenkę albo wspomnicie sytuację, która tylko dla Was jest zrozumiała i śmieszna. To wszystko jest wspólne. I dla takich momentów warto żyć. Kiedyś przecież założycie własne rodziny (albo już je macie). Dobry wzorzec to podstawa do budowania w przyszłości. A jeśli fundamenty będą solidne to i przyszłe relacje będą mocne. Zadbajcie o własne więzi. Z rodzicami, rodzeństwem, dziadkami i wszystkimi innymi. Opłaci się.

"Naj­ważniej­sze jest, by gdzieś is­tniało to, czym się żyło: 
i zwycza­je, i święta rodzin­ne. I dom pełen wspom­nień. 
Naj­ważniej­sze jest, by żyć dla powrotu."
Antoine de Saint-Exupéry


*Nie mówię tutaj o sytuacjach ekstremalnych, gdy ludzie oddalają się od siebie tak bardzo, że nic nie jest w stanie odnowić ich relacji.

czwartek, 22 września 2016

I mnie dopadła jesienna depresja.


Jutro zaczyna się jesień. Starałam sobie za wszelką cenę wmówić, że ona przyniesie coś dobrego. Przecież tak lubię zapach deszczu, zwłaszcza jak siedzę wtedy zawinięta w kocyk z ulubioną herbatą, czytając książkę albo oglądając film. Jesienią nie trzeba tak często wychodzić. Można się schować przed ludźmi. I nikt się temu nie dziwi. Można założyć ciepły dres, nie robić makijażu i pić gorącą czekoladę. I nie trzeba się martwić, że pójdzie w boczki, bo do lata daleko, a pod grubą warstwą ubrań i tak nic nie widać.

W ciągu ostatnich dni wiele razy usłyszałam, że jesień jest beznadziejna. Tylko zbyt krótkie dni, zimno i wiatr. A ja naiwna starałam się dodać jej trochę optymizmu. I dzisiaj mnie dopadło. Podła rzecz, jesienna depresja. Tak myślę.

W ciągu ostatnich dni udało mi się wszystko. Skończyłam jedne studia, dostałam się na następne, odwiedziłam rodzinę, byłam w domu, jadę na wakacje... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. I normalny człowiek by latał ze szczęścia, a ja jakoś smutnieje. Mam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. I absolutnie nie przypisywałam tego porze roku. Większość ważnych rzeczy zaczęła się w moim życiu jesienią. Większość ludzi pojawiło się w zimne dni. 

Jesień była dla mnie często czasem zmian. Przez trzy kolejne lata w październiku zmieniałam mieszkania. Szkoła zaczyna się jesienią. Kilka ważnych decyzji podjęłąm w zimne dni. Bywały i takie, które wywróciły moje życie do góry nogami. Chyba co roku czekałam na te pierwsze deszcze, spadające liście i wiatr. Liczyłam, że przyniesie dla mnie dobrą zmianę.

W tym roku nie czekam. Mam dobre życie. Nie jest idealne, ale dla mnie wystarczająco dobre. Mam wspaniałych ludzi wokół siebie, w miarę poukładane sprawy uczelniane, zaczynam myśleć o pracy. Chyba mogę nawet powiedzieć, że mam teraz więcej niż to, o czym marzyłam jeszcze pół roku temu. I może dlatego tak się boję tej jesieni. Kiedyś zawsze przynosiła zmiany, a teraz ich nie chcę. 

Muszę stawić czoła temu przesileniu. Dużo witamin, dobrej muzyki, dobrego jedzenia i może moja jesień już nie będzie taka straszna. Może będzie kolejną piękną jesienią, która zamiast przynosić zmiany utrwali to, co mam. A taka chwilowa depresja jest przecież nawet lekko potrzebna...

środa, 14 września 2016

Zamienię Ciebie na lepszy model


Znów się zepsułeś i wiem co zrobię…
Zamienię Ciebie na lepszy model.

Pamiętam tę piosenkę z dzieciństwa. Wtedy była czymś w rodzaju hitu, śpiewałam ją za każdym razem, gdy leciała w radiu. Chyba nawet miałam ją na jakiejś płycie. Wydawało mi się, że to świetna piosenka, z przesłaniem. No przecież jak się facet zepsuł to po co cokolwiek naprawiać? Dawaj no nowy lepszy model. O matko, miałam chyba zadatki na wielce wyzwoloną kobietę… Jak dobrze, że życie mnie zweryfikowało.

Wracając do sedna. Tu już nie chodzi tylko o facetów. Mam wrażenie, że współczesne społeczeństwo często i chętnie wymienia wszystko. Sama się na tym łapię. Nie cerujemy już skarpetek, nie naprawiamy zepsutych sprzętów, podarte ubrania wyrzucamy do kosza. Wygodniej nam iść do sklepu  i wziąć nowe. To samo robimy z ludźmi. Chłopak przestał zasypywać prezentami? A może był niemiły, albo miał gorszy dzień i nie poświęcił Ci tyle uwagi, ile byś chciała? No przecież, trzeba to skończyć. Kompletny drań. A może Twoja dziewczyna wybrała wieczór z koleżankami? Albo znowu miała pms i focha. Nic tylko znaleźć sobie nową.

Zresztą tak samo jest z przyjaźniami. To już nie dotyczy tylko związków. Staliśmy się tak wygodnym pokoleniem. Mamy internet, Facebooka, sms, mmsy i inne bzdety. Jesteśmy globalni, mamy znajomych na całym świecie. Przecież wystarczy jedno kliknięcie i możemy zobaczyć kogoś, kto jest tysiące kilometrów od nas. I to daje nam poczucie pozornego bezpieczeństwa. Przecież jak mi nie podpasuje to, co mówi moja przyjaciółka to mogę ją zmienić. Gdzieś pośród tych sześciu miliardów ludzi znajdzie się przecież ktoś, kto przyzna nam rację.


Nauczyliśmy się odpuszczać. Sama czasem mam na to ochotę. Rzucić wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady. Odpuścić sobie, bo ile można wytrzymać? Tylko, że o tyle, o ile mogę kupić nowy telefon, czy nowe ubrania to z relacjami międzyludzkimi jest trochę inaczej. O to trzeba walczyć. To ciężka, bywa że bolesna, praca. I nigdy nie będzie z tym łatwo. Jeszcze nie raz ktoś Was zrani. Albo Wy coś totalnie spieprzycie. Ważne żeby nie odpuszczać. Nie iść na łatwiznę. Jedynie zrozumienie, rozmowy i chwila uwagi pozwolą budować prawdziwe relacje. Tłumienie w sobie emocji, czy brak wybaczenia jedynie nas zabijają. Nie mówię o sytuacjach skrajnych, kiedy relacja jest toksyczna. Mówię o normalnych związkach międzyludzkich. Nikt z nas nie jest idealny i musimy zdawać sobie z tego sprawę. Nie odstawiać kogoś, bo popełnił błąd. I zamiast wymieniać na lepszy model to postarać się naprawić ten stary.

środa, 31 sierpnia 2016

Nie chcę perfekcji. Chcę szczęścia


Znacie te wszystkie mądrości z gadżetów dostępnych w sklepach? Te wszystkie naklejki na ścianę, ramki, świece, koszulki z motywującymi treściami? Oczywiście najlepiej w języku angielskim, bo takie się sprzedają. Nie mam absolutnie nic przeciwko temu, sama chętnie bym kilka takich ozdób kupiła (chociaż niektóre zabijają mnie swoją tandetnościa :)). I właśnie jedna z nich wpadła mi w oko podczas wczorajszych zakupów. Moją uwagę przyciągnęła nie sama świeca, a napis na niej. 
Nie chcę perfekcyjnego życia. Chcę szczęśliwego życia.
I to była kwintesencja moich ostatnich przemyśleń. Wszystko, co dogłębnie analizowałam, układałam sobie w głowie ma wydźwięk w tych kilku słowach.

Każdy z nas chciałby mieć piękne życie. Mogę się założyć, że w marzeniach widzicie siebie szczęśliwych, z bliskimi obok, panuje sielanka. Oczywiście, nikt nie myśli o problemach. Najlepiej jakby ich nie było, więc często je ukrywamy. Przed sobą i innymi. Tylko nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie musi być przecież cały czas słodko i cukierkowo. Życie nie jest tylko pasmem sukcesów. Każdemu z nas coś czasem nie wyjdzie.

Do jakiegoś czasu też chciałam być perfekcyjna. Nie mówiłam innych o tym, co mi przeszkadza. Chciałam żeby wszystko było idealne, milczałam kiedy coś mi nie pasowało. I to mnie pogubiło. Omijanie problemów nie sprawiło, że zniknęły. To są takie sprytne bestie, które karmią się czasem. Narastają wraz z naszą ignorancją. Pozornie drobna rzecz, której wyjaśnienie zajęłoby jakieś 5 minut może przekształcić się w coś, co zrani nas na lata. Strach przed okazywaniem emocji, zamknięcie się w sobie, chęć zrobienia wszystkiego samemu. Właśnie to prowadzi nas do autodestrukcji. Nawet jeżeli robimy to w dobrej wierze. Nie chcemy zwyczajnie zawracać komuś głowy czy psuć szczęścia.

Wydaje nam się, że wszystkie nasze relacje powinny być perfekcyjne. Związki, przyjaźnie, stosunki w rodzinie. Chcemy dla innych jak najlepiej. Staramy się czasem aż za bardzo, unikamy rozmów o tym, co trudne. Wydaje nam się, że w ten sposób uszczęśliwiamy innych i budujemy na dobrym fundamencie. Prawda jest zupełnie inna.

To pewnie banalne porównanie, ale gdyby nie deszcz nie cieszylibyśmy się tak ze słońca, gdyby nie ból nie wiedzielibyśmy jak dobrze jest wtedy, gdy dobrze się czujemy, gdyby nie kłótnie to godzenie się nie byłoby tak dobre. I dotyczy to całego życia. Ono nie ma być perfekcyjne. Ma być szczęśliwe. Każdy z nas popełnia czasem błędy. Czasem takie, które ranią innych do głębi. Tylko nie chodzi o to, żeby ich nie było, bo to niemożliwe. Chodzi o to żeby się do nich przyznać. Umieć pokazać skruchę. 
Tak samo, kiedy jesteśmy tą drugą stroną, tą jest zraniona. Jeżeli coś wam przeszkadza to mówcie o tym. Tłumaczcie, rozmawiajcie, rozwiązujcie wspólnie. Nikt nie jest z tytanu i każdy ma słabą chwilę. Ważne żeby to nie urosło do niesamowitych rozmiarów.

Nie zawsze wszystko będzie tak, jak sobie to wymyśliliśmy. Życie bardzo szybko weryfikuje nasze plany. Nie znaczy to, że będzie źle. Perfekcja jest męcząca. I nieosiągalna. Bądźcie szczęśliwi.

piątek, 26 sierpnia 2016

Mam wszystko co trzeba.





Wiedziałam, że coś tutaj dzisiaj napiszę. W końcu mam wolny wieczór, butelkę wina w lodówce i perspektywę pakowania na wyjazd. Nie wiedziałam tylko do końca o czym napisać, bo wszystko takie patetyczne. I z pomocą przyszedł mi jak zwykle niezawodny youtube. Przypomniałam sobie o tej piosence. Jeszcze w wykonaniu Pawła Izdebskiego... Chociaż oryginał też uwielbiam. Do rzeczy Magda, do rzeczy...

Nie byłabym sobą gdybym nie skojarzyła tej piosenki z moim ukochanym serialem, a konkretnie z Grey's Anatomy.
Od liceum jestem zakochana w bohaterach, których stworzyła Shonda Rhimes. Nie było chyba takiej sytuacji życiowej, która by nie spotkała tytułowych chirurgów, od podtopień, poprzez bomby aż po katastrofy lotnicze. O tym innym razem...
Bardziej chciałabym odnieść się właśnie do słów piosenki i sytuacji z serialu. W skrócie mogę powiedzieć, że jedna z głównych bohaterek zatraciła się w swoim życiu dla bliskich, głównie dla męża. Zapomniała o tym, że to ona jest swoim własnym Słońcem. Centrum swojego życia.


Mam wrażenie, że coraz więcej ludzi tak robi. Zatracają się dla innych. Nie mówię tutaj tylko o tych w związkach, bo takie relacje występują też w rodzinach, wśród znajomych czy przyjaciół. Dajemy sobie wmówić, że czegoś nam brakuje, że nie jesteśmy wystraczająco dobrzy. Nasze poczucie własnej wartości uzależniamy od drugiej osoby. Jest nam źle samym ze sobą. 

Tylko czy o to w życiu chodzi? Przecież każdy z nas powinien być sobie szefem i swoje dobro stawiać na pierwszym miejscu. Za często o tym zapominamy. A moment otrzeźwienia przychodzi w samotności. Kiedy już myślisz, że gorzej być nie może. Kiedy nie masz siły. I siadasz sam. Idziesz na spacer. Jeździsz autobusem bez celu. Kiedy szukasz sobie zajęcia żeby tylko nie myśleć. "Lubię ten stan, rozkoszne sam na sam" jak śpiewa Nosowska. Tak powinno to wyglądać.





Z tego musisz sobie zdać sprawę. Ty jesteś Słońcem. I Księżycem też. Masz swój blask i go odbijasz. Nie możesz być tylko jednym z nich. Odbijając cudzy blask tylko się krzywdzisz, nie masz poczucia własnej wartości. A jedynie błyszcząc krzywdzisz innych. Musisz znaleźć złoty środek. Być sobie sterem, zakrętem, wkrętem i śrubokrętem. Życ z innymi, ale w zgodzie ze sobą. 

I pewnie jak zwykle jest chaotycznie. I pewnie nie tak jak sobie myślałam. Ale chyba przekazałam co myślę. Ktoś może być najwspanialszy na świecie dla was, ale wciąż to tylko ktoś. Wy jesteście najważniejsi.

wtorek, 23 sierpnia 2016

nie spisuj znajomości na straty.



Zachciało mi się dzisiaj napisać. Tylko nie wiem o czym. Znalazłam mój stary zeszyt z inspiracjami z początków bloga. Niby sporo tematów do opisania, ale wszystkie jakieś takie cieżkie, takie nie na dziś. Bo dziś jest pięknie. Złapałam trochę słońca, ruszyłam się trochę z domu, wysiliłam komórki mózgowe, nawet zrobiłam lekki makijaż i ułożyłam włosy. To naprawdę fajna sprawa :)

A teraz leżę i myślę o kawie, o kimś z kim tę kawę możnaby wypić. O kawałku ciasta czekoladowego, które czeka w lodówce i będzie idealne do wspomnianej już kawy. O muzyce, która mi pogrywa gdzieś w tle. Panie Rogucki, robisz mi idealne popołudnie. Takie bezkarne i cytrynowe. Nigdzie się dzisiaj nie spieszę. Nie układam dziś nic. Pranie zaczeka, kurz też. Nie musi być idealnie. Jest wystarczająco pięknie. 

Myślę też o ludziach, których znam i o czasie. Bo czy czas i rozłąka to powód żeby się stracić na zawsze? Kiedyś myślałam, że jak nie mam czasu się widywac z ludźmi to te znajomości nie przetrwają. Jak bardzo się myliłam! W sobotę jadę do koleżanki, której nie widziałam... hmm. chyba cztery lata. A i wcześniej nie widywałyśmy się jakoś często. Samej przed sobą ciężko mi się przyznać, że już spisywałam tę znajomość na straty. Myślałam, że będzie tak jak do tej pory. Sporadyczne rozmowy na Facebooku, kilka zdań raz na rok. I wieczne niezgranie z terminami. Dzięki Bogu, myliłam się ogromnie. Krótka wymiana zdań i jadę. Zapakuję kilka szmatek, jakieś kosmetyki i spędzę dwie godziny w pociągu relacji Warszawa-Łódź. I już dzisiaj wiem, że wrócę z walizką o wiele cięższą. Bo pełna będzie wspomnień :).

Nie muszę przecież widywać się z kimś codziennie żeby być z nim blisko. Ba, czasem i dwa razy w roku starczą. Są znajomości, które odpowiednio pielęgnowane dają wiele radości. Ważne żeby zdawać sobie sprawę, że ta druga osoba nie zawsze ma czas się spotkać. Czasami z powodu obowiązków, a innym razem ze zwykłego lenistwa. I to też trzeba wybaczyć. Życie jest za krótkie żeby siebie wzajemnie tracić. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy wystarczy chwila żeby do kogoś napisać, czy zadzwonić.

Także ważna lekcja na to leniwe popołudnie. Nawet jeżeli ktoś nie ma dla Ciebie czasu, po raz kolejny odwołał spotkanie, albo zwyczajnie ciężko Wam się zgrać z terminami to nie oznacza końca świata. Ani końca znajomości. Warto też spojrzeć na to z innej strony. Im dłużej się nie widzicie tym więcej do opowiadania. A opowieściom najlepiej towarzyszy dobra kawa. I dobre jedzenie. I dobre wino. I czasem w kilka godzin można nadrobić kilka lat. Tylko trzeba chcieć.

Miało być o niczym, a jak zwykle wyszło o czymś konkretnym. Dlatego tak lubię to swoje pisanie, nawet o bzdurach. I od razu mi lepiej. A zaraz dodam do tego kawę i ciasto. I nic mi już nie będzie straszne. Nawet chmury za oknem... 






czwartek, 28 lipca 2016

O językach miłości słów kilka...



Dawno już mnie nie było. Nie było czasu, tematów, inspiracji. Dzisiaj w końcu obejrzałam konferencję ojca Adama Szustaka o której myślałam już dawno. Opowiedział mi o niej dobry kolega kilka miesięcy temu. Chodzi o konferencję wygłoszoną w Krakowie o tym jak się dogadać w związku. O TUTAJ możecie sobie ją obejrzeć. I nadaje się o ona nie tylko dla wierzących, bo zawiera prawdy które działają we wszystkich związkach. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że można podpiąć pod zawarte tam informacje wszystkie relacje ludzkie. Oczywiście głównie damsko-męskie, ale nie o tym miało być.

W swojej konferencji ojciec Szustak poruszył ważną sprawę jaką są języki miłości. I na nich chcę się dzisiaj skupić. Najważniejsze, czyli czym one są. To tak jakby porównać człowieka do jakiegoś pojemnika, a wspomniane języki miłości do substancji go wypełniających. Tak jak pudełka do przechowywania żywności (szczególnie znane studentom :)). Są ich różne rodzaje: takie które można mrozić, do ciepłego jedzenia, z funkcją termosu, albo schładzania. Mogłabym wymieniać tak jeszcze wiele, ale chodzi o sam fakt pokazania przeznaczenia tych produktów. Każde ma inne. Oczywiście, pojemnik do mrożenia równie dobrze sprawdzi się do przechowywania w szafkach lub w lodówce. Z tym, że został stworzony z tym jednym konkretnym przeznaczeniem. Tak samo jest z ludźmi. Każdy z nas ma ukształtowany swój język miłości, czyli sposób w jaki odbiera miłość. Czuje się kochany kiedy inni traktują go w konkretny sposób.

Można wyróżnić pięć języków. Pierwszy z nich to "język akceptacji". Ja bym go nazwała językiem komplementów, chociaż może to zbytnie uproszczenie, ale tak łatwiej zrozumieć. Posiadają go ludzie, którym największą przyjemność sprawiają słowa. Czują się kochani i docenieni, kiedy ktoś ich chwali. To słowa podkreślają ich wartość. Zauważenie prostych czynności, pochwalenie, komplement. Taka osoba potrzebuje żeby zobaczyć jej starania i docenić je SŁOWAMI. To jest ta substancja, która wypełnia jego pojemnik.

"Język spędzania czasu" ma bardzo wymowną nazwę. Tutaj substancją jest CZAS połączony z UWAGĄ. Osoby te czują się kochane, kiedy zwraca się na nie uwagę. Nie sztuką jest siedzieć w jednym pokoju i patrzeć się w telewizor czy telefon. Osobą, które mają ten język chodzi o koncentrowanie na nich swojej uwagi. Wspólne aktywności, rozmowy, wyjścia, zainteresowania. Nie chodzi o siedzenie obok siebie, ale zwracanie na siebie uwagi.

Trzeci z języków to "służby". Nie brzmi to może altruistycznie i ociera się o egoizm, ale to tylko pozory. Tutaj ważne są CZYNY. Takie pojemnik napełnia się kiedy ktoś sprawia im przyjemność robiąc coś dla nich. Gotując obiad, sprzątając w domu, zawożąc gdzieś... Można wymieniać w nieskończoność. To taka jakby odwrotność "języka akceptacji''. Tutaj słowa nie mają aż takiego znaczenia, a czasami mogą powodować odwrotny skutek. Dla takiej osoby ważniejsze od usłyszenia ''Kocham cię, jesteś piękna'' jest zobaczenie tego w rzeczywistości. Wtedy gdy otwierasz jej drzwi, pomagasz nieść zakupy, gdy gotujesz jego ulubioną zupę, albo pierzesz mu koszule. Nie chodzi oczywiście o zatracanie się w tym i usługiwanie, ale dla tych osób pewne czynności są równoznaczne z okazywaniem miłości. 

''Język prezentu'' dotyczy tych, którym potrzebna jest MATERIALNOŚĆ. Nie należy tego mylić z materializmem, który z miłością niewiele ma wspólnego. To nie muszą być wielkie rzeczy, ale ważne żeby można było ich dotknąć. Bukiet kwiatów, drobnostka, polny kwiatek zerwany na spacerze, liścik zostawiony w domu/plecaku/torbie i tak dalej... Chodzi o sam kontakt fizyczny, coś co można dotknąć, obejrzeć, schować, przetrzymać. Myślę, że tacy ludzie to trochę sentymantaliści. Gromadzą małe pamiątki, czują się wyjątkowo otoczeni przedmiotami. I jeszcze raz zaznaczę, niekoniecznie drogimi. Ważne, że te rzeczy są wypełnione uczuciem. Czasem zasuszony kwiatek po latach ma większą wartość niż złoty łańcuszek.

I na koniec chyba mój ulubiony ''język dotyku''. Odbieranie miłości przez KONTAKT FIZYCZNY. Absolutnie oddzielony od seksualności (jak podkreśla ojciec Szustak, to mamy wszyscy, bez względu na język miłości). Tutaj, podobnie jak wyżej, liczy się zetknięcie, poczucie. Tylko nie przedmiotu, a ciała drugiej osoby. Przytulanie, złapanie za rękę, poprawienie opadającego kosmyka włosów... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Nie chodzi o to by być do takiej osoby ciągle przyklejonym, ale nie można zapominać o tym dotyku. To mogą być subtelne gesty, ale najważniejsze żeby były.

I koniec wyliczanki. Słowa, czas i uwaga, czyny, materialność, kontakt fizyczny. Pięć rodzajów pojemników. I każdy ma tylko jeden. Oczywiście, każdy chce być adorowany, chce żeby mu poświęcac czas, dawać prezenty, wyręczać czy dotykać. To nie ulega dyskusji, ale tylko jedna forma jest najważniejsza. Wtedy jest nam najlepiej, czujemy się naprawdę kochani.

Jak nietrudno zauważyć, z związkach niezwykle rzadko bywa, że dwie osoby mają ten sam język miłości. Często przez to dochodzi do nieporozumień, bo chcemy być dla drugiej osoby jak najlepsi. Tylko nie robimy tego w najlepszy sposób. Wydaje nam się, że to co dobre dla nas jest też dobre dla drugiej osoby. Tutaj nie sprawdza się zasada; Traktuj innych jak sam chciałbyś być traktowany. To, że Ty kochasz prezenty nie znaczy, że są najważniejsze dla drugiej osoby. Może często słyszysz komlementy, ale nie działają one na Ciebie aż tak bardzo, bo zamiast słów chciałbyś wspólnie spędzonego czasu. Musisz dowiedzieć się, jaki masz język miłości i jaki ma ważna dla Ciebie osoba. Wtedy wiele się uprości. Nie pozwól by wasze pojemniki pozostały puste, bo to oddali Was od siebie.

Na koniec krótkie zadanie domowe i wskazówka ode mnie. Dowiedz się jaki masz język miłości. Jak? Najprościej. Zastanów się kiedy czujesz się najbardziej kochaną osobą na świecie. Co sprawia, że dzień staje się lepszy. A później o tym kiedy czujesz się źle, czego Ci w takim momencie brakuje. I dowiedz się jaka jest Twoja substancja dopasowana do pojemnika. Spytaj o to samo bliską Ci osobę. Porozmawiajcie, wyjaśnijcie sobie. Będzie Wam łatwiej okazywać uczucia wiedząc, czego oczekuje druga osoba. 

A tymczasem ja się żegnam, nie wiem na jak długo tym razem :).

sobota, 18 czerwca 2016

lepszy gołąb na dachu niż wróbel w garści.


Nagle przychodzi taki dzień kiedy przestajesz się wszystkiego bać. Kiedy jesteś spokojna o swoją przyszłość. Kiedy wiesz, że to co było traci na znaczeniu. Nie jesteś już tą samą osobą, jaką byłaś jeszcze kilka dni wcześniej. Stajesz się w pewien sposób obojętna. I gotowa. Na swoje życie.

Już dawno chciałam napisać tego posta, ale w zasadzie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Mam nawet w wersjach roboczych pierwsze zdania tego, co chciałam napisać. Jakoś mniej więcej z połowy marca. Długo zajęło mi ułożenie sobie w głowie tego, co chcę przekazać. 

Chodzi o to żeby przestać się babrać w przeszłości. Przestać marnować swój czas. Ale to wszyscy wiedzą, taka prawda oczywista. Tylko nikt nie mówi, że trzeba przestać się babrać w przyszłości. Przestać myśleć o tym, co by było gdyby. Przestać układać scenariusze, wymyślać możliwe opcje. Przestać czekać na ludzi, którzy nigdy się nie zmienią.

Sama pogubiłam się między tym, czego chciałam a tym, o czym myślałam, że tego chcę. To wbrew pozorom bardzo cienka granica. Czasami człowiek uczepi się jednej myśli, wizji, innego człowieka. I za nic nie chce puścić. Nawet jeżeli to go rani. Myśli, że na nic innego już nie zasługuje. Czas ucieka... Jak to mówią: lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. A tymczasem jest zupełnie odwrotnie.

Szczerze? Kurczowo trzymałam się tego przysłowiowego wróbla. Marnej wizji szczęścia. Łapałam okruchy tego, co zostawało innym. I tworzyłam wielkie wizje w głowie. Szłam ulicą i wyobrażałam sobie swoją przyszłość. Nawet teraźniejszość tylko w innej "lepszej" wersji. I pewnie byłoby tak dalej gdyby mnie jedno wydarzenie nie złamało. Wtedy odpuściłam, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałam. Wypuściłam mojego wróbla z garści i teoretycznie zostałam z niczym.

Na początku chyba chciałam tego wróbla gonić, ale z każdym krokiem coraz bardziej się męczyłam. I przyszedł dzień, po wielu długich tygodniach kiedy obudziłam się obojętna. Przestałam sama ze sobą grać w kotka i myszkę. Zaczęłam układać swoje życie. Zmieniłam wiele rzeczy, chociaż z boku tego nie było widać. Zaczęłam wstawać z uśmiechem na ustach. Zasypiać spokojnie. Odzyskałam mój spokój, bo postanowiłam być obojętna. Nie goniłam już za gołębiem. Nie zadowalałam się wróblem. Po prostu usiadłam w miejscu i żyłam tak jak powinnam. Póki co w tym trwam i mi się wspaniale udaje. Niczego nie wymagam, niczego nie szukam. I wam też tak radzę. Po prostu odpuścić. Nie zadręczać się. Nie szukać. Nie naciskać. Nie żyć w przeszłości i przyszłości. Tak będzie zwyczajnie dobrze.

A gołąb z dachu? Przyleci do was sam. Tylko musicie być cierpliwi i go nie straszyć.

czwartek, 2 czerwca 2016

Dlaczego my do cholery nie potrafimy się cieszyć?


Czasem mam wrażenie, że nie lubię się cieszyć. Ze szczęście mnie czasem drażni. Lubię wymyślić sobie banalny powód do kłótni, czy obrażenia się na bliskich. Tylko czy o to w tym wszystkim chodzi? I czy jestem w tym osamotniona?

Ogólnie, jako społeczeństwo, chyba nie lubimy się cieszyć. Nie lubimy tego okazywać. Wystarczy spojrzeć na to jaka muzyka jest najpopularniejsza i najbardziej uznana. Oczywiście ta smutna. O bólu, rozstaniach, cierpieniu. Z literaturą jest to samo. Wzruszają nas smutne historie, utożsamiamy się z ich bohaterami. Marzymy o wielkiej przygodzie, niczym z książki, nawet jeśli kończy się ona tragicznie. O poezji chyba nie muszę wspominać. Sama najlepiej zapamiętuję te smutne wiersze. I choć na pamięć znam nieliczne to chyba nietrudno domyślić się jaki mają wydźwięk...

Niby ulice pełne są ludzi, którzy się śmieją. Sama patrzę właśnie na radosnych ludzi w pociągu. Tylko co z tego kiedy często ta radość jest chwilowa i zaraz się kończy. Mam wrażenie, że nie potrafimy radości z dobrych chwil przełożyć na pozostałe sfery życia. Tak jakbyśmy stawiali gruby mur: tutaj wolno się cieszyć, ale trzeba to zrównoważyć i za chwilę już być smutnym.

Mój ukochany happysad śpiewa o takich właśnie Smutnych Ludziach. I każdemu polecam tego posłuchać, bo zachwyca swoją prostotą:

Trafiają w samo sedno tego, co chcę powiedzieć. I nie tylko do innych, do siebie też. I pozostawię Was jedynie z krótkim pytaniem:
Dlaczego my do cholery nie potrafimy się cieszyć?

niedziela, 27 marca 2016

Ludzie, którzy nie powinni Ci się przytrafić


Są ludzie, którzy nigdy nie powinni Ci się przytrafić. Nie powinniście się nigdy spotkać, poznać, zaprzyjaźnić, pokochać. Są tacy ludzie, których najchętniej wyrzuciłbyś z pamięci. Tacy, którzy Cię gdzieś zranili. Pozostawili po sobie pustkę. Niektórzy z nich Cię złamali. I zostało tylko kilka drobiazgów po nich i parę gorzkich wspomnień. Zmienili Twoją pewność siebie w nicość. I leczyłeś się z nich długo. Może do tej pory mają na Ciebie wpływ.

ludzie, którzy nie powinni Ci się przytrafić. Bo ludzie się przytrafiają. Tak jak przytrafia się radość, czy cierpienie. I nawet jeśli czułeś się przy nich przez jakiś czas szczęśliwy to nie powinni być w Twoim życiu. Gdybyś mógł cofnąć czas to chciałbyś nigdy ich nie spotkać. Tak byłoby łatwiej. I szczęśliwiej. Wszystko byłoby poukładane, szczere, prawdziwe, radosne. Gdybyś tylko nie trafił na tę osobę.

Są ludzie, którzy nie powinni Ci się przytrafić... Jeszcze dwa dni temu myślałam nad tym zdaniem i byłam go pewna jak niczego na świecie. Uważałam, że to byłoby najlepsze wyjście, gdyby można  było cofnąć czas i nie spotkać pewnych osób. Nie tylko w moim życiu, ale też w życiu tych, których znam. Gdybyśmy niektórych ludzi nie spotkali to byłoby inaczej. Nie udałoby się im nas zranić. Tylko, że na adoracji wielkopiątkowej usłyszałam słowa pieśni, którą doskonale znam od wielu lat. I tym razem te słowa dotarły do mnie dosłownie. I pierwszy raz je prawdziwie zrozumiałam.

Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Panie. Byś został tylko Ty, byś został tylko Ty. Jedynie Ty.

I wtedy zdałam sobie sprawę, że Ci ludzie muszą Ci się przytrafić. Muszą Cię kruszyć, łamać, wypalać. Dzięki temu łapiesz inne priorytety. I chociaż po drodze często się gubisz, zatracasz w tym wszystkim to musisz to przeżyć. Chyba nigdy nie jestem bliżej Boga jak w tych momentach złamania. Kiedy wracam do Niego taka skruszona, wypalona. I nie mam nic innego oprócz Niego. I tylko tak trudno było mi to pojąć jak to możliwe, że On stawia przede mną TAKICH ludzi. Nigdy tego nie chciałam. Dzisiaj wiem, że to też jest potrzebne.
I nawet jeśli w Niego nie wierzysz to czasem musisz się tak złamać. Ci ludzie muszą Ci się przytrafiać żebyś poczuł ból. Nawet jeśli popełnisz ten sam błąd setki razy. I setki razy zaufasz komuś, kto w teorii nie powinien Ci się przytrafić. Oni są Twoją życiową lekcją. I dopiero wtedy podniesiesz się ze swojego złamania, gdy pozwolisz temu bólowi się rozejść od końców stóp aż po czubek głowy. Dopiero się naprawisz, gdy zrozumiesz, że to było Ci potrzebne. Złamane kości zrastają się mocniejsze i trudniej za każdym razem o ich uszkodzenie. Złamany człowiek, gdy powstaje staje się silniejszy. Trudniej go skruszyć. I chociaż to wciąż będzie się działo, z każdym razem będzie coraz łatwiej się podnieść.

Są ludzie, którzy nie powinni Ci się przytrafić. A jednak oni MUSZĄ znaleźć się w Twoim życiu. 

piątek, 11 marca 2016

Na skrzyżowaniu słów niewypowiedzianych


Ostatnio znowu myślałam jakby potoczyło się moje życie, gdybym pewnych kwestii nie przemilczała. Niby mówi się, że nigdy nie jest za późno żeby wszystko wyjaśnić. Owszem, ale czasami te wyjaśnienia niewiele zmienią. Bywa, że zdejmą jakiś ciężar z naszych ramion, przestaną być niewypowiedzianymi słowami. Tylko, że mogą przynieść jeszcze większe rozczarowanie. I stać się ciężarem dla tej drugiej osoby. I całkiem sporo namieszać, niekoniecznie pozytywnie.

Kilka dni temu analizowałam pewne sytuacje i relacje z przeszłości. Przypomniałam sobie kilka kwestii, których nigdy tak naprawdę nie wyjaśniłam. W mojej głowie przewijały się pytania na które nigdy nie odpowiedziałam. I wymyśliłam kolejne wręcz genialne odpowiedzi. Krótkie, na temat, z odpowiednią dawką ironii, dobitne. Sama z siebie byłam dumna, że coś takiego wpadło mi do głowy. Mistrz ciętej riposty. Bang. Kilka lat, a przynajmniej miesięcy za późno. 

Zbyt często bałam się mówić o tym, co mnie boli. Wolałam zostawiać relacje takimi, jakie były. Nie chciałam pokazywać, co mi nie odpowiada, bo bałam się, że stracę wszystko. I wtedy automatycznie narastała we mnie frustracja. Co w takiej sytuacji robi normalny człowiek? ROZMAWIA. Tak, moi drodzy Państwo. Rozmawia. To jedyne rozwiązanie. Co robię ja? Milczę. Tak zawsze było mi łatwiej. Szkoda tylko, że to najprostsza droga do destrukcji. Frustracja plus niedopowiedzenia to najkrótsza droga do kłótni, a ostatecznie zepsucia relacji.

Nikt nie ma daru czytania w myślach. Wydaje nam się, że jeśli ktoś nas dobrze zna to wyczuje, co nam przeszkadza. Mówi się, że to zwłaszcza cecha kobiet. W dużej mierze się z tym zgadzam, ale mężczyźni też mają swoje za uszami. Nie potrafią mówić wprost o swoich uczuciach i zgrywają twardzieli. A później wszystko widać w ich oczach. Panie z kolei za często używają słynnych słów: powinien się domyślić. Błagam. Nikt się nie domyśli za każdym razem. I nie chodzi tu tylko o związki damsko-męskie. To samo dotyczy przyjaźni, rodziny czy znajomych. Jeśli nie odpowiada Ci jak traktują Cię koleżanki to im powiedz. Nie płacz pod nosem, ale się postaw. One mogą myśleć, że myślisz o tym jako o żarcie. Jeśli są mądre to się zmienią, a jeśli nie to trzeba zmienić koleżanki. I takich przykładów można wymieniać mnóstwo. Ważne żeby wszystko jasno wyjaśniać.

Czemu to jest takie ważne? Bo czasem jest za późno na wypowiedzenie niektórych słów. Kiedy zmarnujemy kilka szans na wyjaśnienie sytuacji to możemy już nigdy nie mieć okazji. I wtedy zostaje nam tylko wyobrażać sobie: co by było gdyby... A to zmienia człowieka. Narasta żal, piętrzą się pytania. I wyobrażasz sobie jak mógłby wyglądać dzisiejszy dzień gdybyś wtedy, kilka lat temu odpowiedziała prawdę. I wtedy mogłabyś po latach na to samo pytanie już nie odpowiadać. A ono może się pojawić. I chociaż w głowie masz milion słów wyjaśnień to wiesz, że dla dobra sprawy odpowiesz tylko: nie wiem. 
Nie zostawiaj słów niewypowiedzianych, bo jeśli nie pozbędziesz się ich w odpowiednim czasie to nie zrobisz tego już nigdy bez konsekwencji.

środa, 9 marca 2016

List do Przyjaciela



Dzisiaj nie ma tutaj mojego zdjęcia. Jest obrazek z Internetu. Z mojego ukochanego serialu, Chirurgów. Oglądam go już tak długo, że sama nie pamiętam ile. Wiem tylko, że od liceum. Ale nie o tym chciałam napisać...

Uwielbiam te wszystkie strony z obrazkami. Dobrze jest czasem się tak odmóżdżyć przeglądając otchłanie Internetu (czasami boleśnie błądzę i oglądam najgłupsze rzeczy jakie ludzkość wymyśliła ;p). Bywa, że taki obrazek coś we mnie ruszy. Tak, jak ten u góry. I przychodzę tutaj. Dzisiaj piszę do Ciebie. Nawet jeśli nie jesteś moim Przyjacielem. Nawet jeśli się nie znamy. Nawet jeśli myślisz, że Ciebie to nie dotyczy. Weź te słowa do siebie. Gdzieś na świecie jest ktoś, kto zawsze będzie dla Ciebie. Nawet jeśli nie rozmawiacie już dawno. Albo myślisz, że nikogo nie obchodzisz i straciłeś wszystkich, Przyjaciele są cały czas, nawet jeśli cały świat się zmienia. A ja dzisiaj piszę do Przyjaciela.

Przyjacielu
Spojrzałam na ten obrazek i zastanowiłam się, ile w moim życiu się zmieniło. Trochę rzeczy się uzbierało... Miasto, uczelnia, praca, towarzystwo, priorytety. Śmieszą mnie inne żarty. Wiesz, muszę dostosować humor do otoczenia. Nie przy każdym mogę się poczuć tak swobodnie. 
Ostatnio dużo się uśmiecham. Cieszę się z każdej chwili, przecież mam tak wiele. Kupuję sobie kwiaty, ulubioną herbatę, biegam. Ogólnie korzystam z życia. Wróciłam do książek. Znowu żyję literaturą, ale przecież wiesz jak bardzo to kocham. 
Chyba stałam się bardziej odpowiedzialna. Za siebie i ludzi obok mnie. Przecież nie żyję tylko dla siebie. Wiesz, pomyślałam o Tobie. Przecież jestem tutaj też dla Ciebie. Zawsze byłam, mimo wszystko. Chyba na tym polega przyjaźń?
Kiedyś myślałam, że Przyjaciele są nierozłączni. Wszystko razem, każda radość i smutek są dzielone. Z czasem zaczęłam na to patrzeć inaczej. Bo spójrz na nas, czy to ma coś z wspólnego z nierozłącznością? Czy któryś Twój przyjaciel jest w każdej chwili obok? Nawet jeśli taki jest to czy ten, z którym nie dzielisz wszystkich chwil jest gorszy? Dobrze wiesz, że nie jest. W przyjaźni nie chodzi o to żeby być nierozłącznym. Ważne żeby ta rozłąka nic nie zmieniła. 
Nie jesteśmy z tych, co to zawsze razem. Wiesz, że ja tak nie umiem. Chyba wszyscy moi Przyjaciele są gdzieś trochę dalej. Niby z dystansu, ale zawsze blisko. Nie rozmawiamy tygodniami, ale i tak wiem, że zawsze mam gdzies iść. Że jest ktoś na świecie, kto się o mnie martwi. A kiedy już się spotkamy, czasem po wielu miesiącach, to jakby tego czasu nie było.
Nigdy nie byłam łatwa w obsłudze, znasz mnie. Chowam głowę w piasek, uciekam przed uczuciami i ich okazywaniem. Wiele słów wypowiadam jedynie w mojej głowie. Nie zawsze mówię, co tak naprawdę mnie dręczy, ale Ty wiesz. I chociaż nie zawsze popierasz to do niczego mnie nie zmuszasz.
Nie zawsze jest między nami dobrze, ale zawsze jakoś odnajdujemy drogę do siebie. I dokładnie jak na tym obrazku. Nieważne, ile to zajmie - ja zawsze będę tutaj dla Ciebie. I zawsze będę Cię chciała w swoim życiu. Przyjaciele przecież nie odchodzą. Mogą zniknąć na jakiś czas z pola widzenia, ale ta więź jest. I tak naprawdę nic nie jest w stanie jej zerwać. 
Nie wiem, czy to czytasz, ale przesyłam Ci całą moją miłość.
Jestem tutaj dla Ciebie.
M.

Dbajcie o swoich Przyjaciół. I nie zabraniajcie im odchodzić. Czasami muszą odpocząć, ale zawsze będą dla Was. Jeśli nie rozmawialiście dawno z kimś bliskim to może dzisiaj jest ten czas żeby się odezwać? Zawsze warto spróbować. A jeśli przyjdzie taki dzień, który będziecie chcieli dzielić z Przyjacielem to niech jego milczenie was nie zniechęca. On was przyjmie. Ja też nie wyobrażam sobie pewnych chwil w przyszłości bez moich Przyjaciół, jakkolwiek daleko od siebie się znajdziemy. 
Wiem, że jest dzisiaj trochę chaotycznie, ale za to jest bardzo intymnie, bo tutaj najłatwiej mi dzielić się tym, co jest dla mnie tak ważne.

niedziela, 6 marca 2016

Zrobię dla Ciebie wszystko



Miałam już kiedyś gościnny wpis na blogu. O tutaj. Niedawno też dostałam przemyślenia jednej z moich znajomych. Postanowiłam je tutaj dodać w zasadzie bez mojego komentarza, bo ten jest niepotrzebny, treść jest jakby wyjęta z mojej głowy. Dlatego zapraszam do czytania. I do tego koniecznie włączcie sobie Domowe Melodie (klik). Wspaniale wpisują się w klimat. W końcu czekanie to takie jakby wszystko.

Zrobię dla Ciebie wszystko... Słowa, które każdy z nas od kogoś usłyszał lub sam wypowiedział. Jest to w jakiś sposób obietnica dana komuś bliskiemu. Nie ma znaczenia jak intensywna jest znajomość - składamy je zarówno w związkach jak i przyjaźni. W każdej z tych relacji zdarzają się chwile euforii, kiedy wszystko układa się idealnie, a partner czy przyjaciel staje się najważniejsza osobą. Są też chwile, w których mamy wiele wątpliwości, bo nasze drogi gdzieś się mijają. Zapominamy o tym, co dobre, a pryzmatem, przez który patrzymy na świat staje się obecna sytuacja. Czasem męcząca i wyniszczająca. I co wtedy ze słowami , które są tak poważne i zostały już wypowiedziane? Tu pojawia się problem...


Dajemy komuś tyle, ile sami chcielibyśmy otrzymać. Darząc kogoś uczuciem, oczekujemy tego samego. Niestety. często robimy więcej niż sami dostajemy. Dlaczego? Bo każdy z nas jest inny, każdy inaczej okazuje uczucia i czego innego oczekuje. Czasami nawet nieświadomie mówimy lub myślimy "zrobię dla niej/niego wszystko". I wtedy wszystko inne staje się nieistotne. Liczy się to, co czujemy. Tylko co jeśli nasze starania mają się nijak do oczekiwań, a rzeczywistość pokazuje, że dana osoba nie jest warta naszego wysiłku? Trzeba się wtedy zastanowić czy czekanie w nieskończoność naprawdę ma sens...

Czy jesteśmy w stanie poświęcać swój czas i uczucia tylko po to, żeby nam samym było lżej? Czy przypadkiem czekając na te jedną osobę, nie stracimy kogoś, kto byłby dla nas lepszy i kto wtedy czeka właśnie na nas? Każda relacja czegoś nas uczy. Każdemu zdarzają się błędy, ale chyba największym z nich jest oddać się bez reszty komuś, kto tego nie doceni i nie odwzajemni choćby w setnej części. Dlaczego? Może nigdy nie traktował nas tak samo jak my jego. I mało prawdopodobne jest, że to się zmini. Ludzie często tworzą barwne wyobrażenia czegoś, co kompletnie mija się z rzeczywistością. Podobnie jest z wypowiadaniem tak ważnych słów. Wielokrotnie są one przypływem chwilowych emocji. Szkoda że później stają się gorzkim rozczarowaniem...

Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że składanie obietnic to niebezpieczna droga... Często to droga autodestrukcji. Kiedy w danej relacji nie układa się tak, jakbyśmy tego chcieli i w jakiś sposób uciekamy od próby naprawienia, okazuje się, że słowa, które miały być motorem napędowym są puste. Często bez jakiegokolwiek pokrycia... Może ważniejsza od słów jest sama obecność? Nie rzucamy wtedy słów na wiatr, a bycie przy kimś w momencie, kiedy dana osoba tego potrzebuje, znaczy dużo więcej niż słowa wypowiedziane tylko po to, żeby było miło.

wtorek, 1 marca 2016

Zostań



"Zostań, nie szukaj już
Gdzieś daleko
Tego co masz tu."

Kortez - Zostań

Ile razy szukamy gdzieś w świecie tego, co jest na wyciągnięcie ręki? Ja sama robiłam to nieskończoną ilość razy. Wyjeżdzałam, przeprowadzałam się, zmieniałam towarzystwo. Za chwię kolejna przeprowadzka. I widzę w tym wszystkim mój mały labirynt. W zasadzie każda ścieżka prowadzi w to samo miejsce. A ja chcąc czegoś uniknąć korzystac z moich superhiperekstra mocy i teleportowałam się na inną ścieżkę. Innymi słowy - zmieniałam coś radykalnie w życiu.

Tak wydawało mi się łatwiej. Mój przyjaciel często mi powtarzał, że zmiana myślenia wymaga zmiany otoczenia. Uwierzyłam mu. Złapałam się kurczowo tych słów, bo myślałam, że są dla mnie szansą. I tak kiedy pojawiały się większe problemy to uciekałam z tych miejsc, od towarzystwa czy konkretnych osób. Tak mi było wygodniej. Zabijałam problem w zarodku. Przynajmniej tak mi się wydało...

Czy ucieczka pomagała? Tak. Przynajmniej na początku, ale nic nie trwa wiecznie. Nie od wszystkiego można uciec. Są sytuacje, które dopadną człowieka w najmniej odpowiednim momencie. Tęsknota zacznie powolutku kiełkować, aż w końcu zacznie utrudniać oddychanie. Opuszczając jakieś miejsce zostawiamy tam też ludzi do których się tęskni. Opuszczając towarzystwo po jakimś czasie czujemy brak wspólnych chwil. I to wszystko wróci. Pojawi się w przypadkowo napotkanej osobie, piosence, książce...

Nie mówię tu o sytuacjach skrajnych, gdzie taka zmiana jest konieczna. Chodzi bardziej o ucieczkę przed tym, co oczywiste. O ucieczkę przed własnymi słabościami, uczuciami, problemami. O niewyjaśnione sytuacje, które ciągną się latami. O niedoprecyzowane relacje, które bolą. O te, które się powtarzają. Wtedy, gdy człowiek wpada w pewien schemat: problem-ucieczka-próba-problem-ucieczka-problem... i tak dalej. Kiedy czegoś nie możemy zaakceptować, ale jednocześnie nie potrafimy się tego rzucić na zawsze. Wybieramy tylko ślepe uliczki, pozornie dobre rozwiązania. Ucieczka wydaje się być łatwa.
Banalny przykład to rzucanie palenia. Takie "od już, od teraz". Kiedy człowiek z dnia na dzień postanawia, że kończy z nałogiem. Gratuluję wszystkim, którym się udało. Tylko, że większości się to nie udaje. Wytrzymują kilka dni, uciekają od imprez, towarzystwa... I przychodzi taki moment, że nie można już odmówić wyjścia. Kilka drinków, palące towarzystwo. Odmawiają raz, dwa... I w końcu dają się złamać. Rano kac moralny zagłuszają kolejnym papierosem. I tak do kolejnej ucieczki od palenia, znów nagłej. A wystarczyłoby nie iść na skróty. Rzucić stopniowo. Porozmawiać z sobą samym o oczekiwaniach i celach. To samo tyczy się relacji międzyludzkich i wynikających z nich problemów. Jeśli jakaś sytuacja męczy i dręczy to trzeba to wyjaśnić. Nie uciekać, bo wróci.

Odbiegłam od swojej początkowej myśli, ale to nic. Właśnie o tym chciałam napisać. Szukamy gdzieś daleko przyjaciół, miłości, szczęścia. A wszystko jest obok. Tylko przez niewyjaśnione sytuacje i problemy z przeszłości skreślamy wcześniejsze życie.
A ono lubi do nas wracać. Nawet jeśli myślimy, że tym razem się udało oszukać przeznaczenie. Lubi pogmatwać relacje i sytuacje. Lubi obudzić ze snu z poczuciem pustki. I będzie to robić do momentu, kiedy się z tym życiem nie pogodzimy. Nie przestaniemy szukać i uciekać. Dopóki nie staniemy do walki z problemami. Rozwiązania są czasem proste. Najczęściej wystarczy rozmowa. I wtedy już nie trzeba uciekać. Można żyć wśród tych, którzy dają szczęście. Tam, gdzie jest wszystko, czego potrzebujemy.

"Zostań, nie powiem ci
Że to miłośćChoć jesteś wszystkim czego w życiu trzeba mi..."
Kortez - Zostań



wtorek, 23 lutego 2016

A niebo gwiaździste nade mną...

"Ja to jestem ja, on to jest on, kiedys się spotkaliśmy 
i to jest piękne, i to jest ważne, i to musi być 
piekne. Wiemy jak żyć. Teoretycznie jesteśmy
 wspaniali. Ja i On. A niebo gwiaździste nad nami,
 a prawo moralne w nas. I całkiem niegłupio to brzmi."

Uwielbiam patrzeć w gwiazdy. W te miliony malutkich punkcików na niebie. Zawsze mnie to uspokajało, napawało jakimś wewnętrznym poczuciem, że wszystko będzie dobrze. Pamiętam, że jak przeprowadziliśmy się z rodzicami z bloku do naszego domu to często wieczorem siadałam na parapecie i patrzyłam w niebo. Dookoła nas nie było jeszcze tylu sąsiadów, dopiero później zaczęli się budować. Miałam nieograniczony dostęp do małego kawałka sklepienia. Mieliśmy też spory ogród (dzisiaj zamieniony na warsztat samochodowy). Latem było to idealne miejsce do oglądania nieba.

Nigdy nie znałam się na konstelacjach. W zasadzie do dzisiaj nie umiem dostrzec i odróżnić gwiazdozbiorów. Jedynie Wielki Wóz nie jest dla mnie aż taką zagadką. Chociaż i z nim miałam na początku problem. Głupio się aż przyznać, ale przez dobrych kilka lat myślałam, że chodzi jedynie o tę część w kształcie trapezu. Nie mogłam się nadziwić, że ktoś nazwał to wozem. Dopiero któregoś lata dowiedziałam się, że ów wóz ma jeszcze "rączkę". Do dzisiaj kiedy zobaczę go nad sobą to się uśmiecham, bo przypominają mi się chwile sprzed lat.

Pamiętam te wszystkie wakacje z czasów szkoły. Wieczory spędzane na burtniku (dla niewtajemniczonych, burtnik to inaczej krawężnik:)), godziny pełne mniej lub bardziej poważnych rozmów i setki wspaniałych wspomnień. I mam wrażenie, że to gwiaździste niebo zawsze pojawia się gdzieś tam w tle. Noce spadających gwiazd, leżenie na ulicy w środku nocy i patrzenie w niebo... 

Do dzisiaj uwielbiam wieczory. Na mojej ukochanej pielgrzymce najpiękniejszy jest ten przedostatni, po siódmym dniu. To najkrótszy dzień, więc mamy szansę odpocząć, a później jest ognisko. I na jego zakończenie jest już ciemno. I na niebie pojawiają się miliony gwiazd, w końcu na wsi nic nie zakłóca widoku. To jest ten moment kiedy mogę w końcu chociaż chwilę odpocząć. Wieś się wycisza, wszyscy idą spać, a ja patrzę w niebo. 

Tego mi brakuje w wielkim mieście. Warszawa jest tak rozświetlona, że ciężko dojrzeć chociażby jedną gwiazdę. Chociaż mieszkam na czternastym piętrze i uwielbiam widok ze swojego okna to nie siadam na parapecie tak często jak kiedyś w domu. Czerwone od sztucznego oświetlenia sklepienie nie uspokaja tak, jak to rozświetlone jedynie blaskiem gwiazd i księżyca. Dlatego tak często stamtąd uciekam. Do tej ciszy i spokoju. Gwiazdy przecież widać najlepiej tam, gdzie jest najciemniej. 

A ja, paradoksalnie, często do tego uciekam chociaż boję się ciemności.