poniedziałek, 16 listopada 2015

Czy jedna osoba może być całym światem?


Wiecie jak to jest kiedy cały wasz świat skupiony jest na jednej osobie? Mam nadzieję, że nie wiecie, bo nie jest to powód do chwały. Kiedy jeden człowiek zastępuje nam wszystkich innych to mamy spory problem. I wiecie co w tym jest najgorsze? To, że najczęściej nie zdajemy sobie z tego sprawy. 

Wydaje nam się normalne, że skupiamy dużo uwagi na partnerze. I póki jest to zdrowe skupienie uwagi to nie ma problemu, zwłaszcza na samych poczatkach związku kiedy to się dopiero poznajecie. Musicie spędzać ze sobą dużo czasu, wiadomo. Gorzej jeśli z czasem chłopak czy dziewczyna zaczynają zastępować cały świat. Kiedy tracisz przyjaciół jednego po drugim... Przestajesz mieć dla nich czas. Zaczyna się od odmówienia wyjścia na kawę, później coraz mniej ze sobą rozmawiacie, przestajecie się regularnie spotykać, coraz mniej o sobie wiecie, a w końcu tej osoby nie ma. Pierwszej, drugiej, trzeciej... Zostajesz sam na sam ze swoją miłością. Wydaje wam się, że jesteście samowystarczalni. Gotujesz mu obiady, pieczesz ciasta, chodzisz na jego obiady rodzinne. Przyjeżdżasz do niej codziennie, spędzasz z nią każdą chwilę, denerwujesz się jeżeli przez 5 minut nie odpisze na smsa. Jesteście tylko dla siebie. Przez jakiś czas jest idealnie. Fascynacja drugą osobą, zwierzanie się sobie. Tylko po jakimś czasie zaczyna czegoś brakować. Chciałabyś napić się wina z przyjaciółką, iść na imprezę ze znajomymi jak za dawnych czasów, pośmiać się z żartów, których Twój chłopak nie rozumie. Chciałbyś pójść na mecz tylko z kumplami, krążyć samochodem bez celu po okolicy, wypić piwo w garażu z przyjacielem. I nie możecie. Skupiliście się na sobie tak bardzo, że inni przestali dla was istnieć. Zaczyna was to uwierać. Czujecie, że coś nie gra, coś jest źle. Najpierw mała sprzeczka, później kolejna. Coraz częstsze awantury. W końcu Ty wykrzykujesz mu, że przez niego nie masz nikogo, że masz go dosyć. Wychodzisz z trzaskiem drzwi i już nigdy więcej do niej nie wracasz. Straciliście siebie i wszystkich innych. Jeżeli uda wam się przezwyciężyć wstyd to odezwiecie się do dawnych znajomych, ale zanim to zrobicie minie trochę czasu. Jeżeli nie pójdziecie po rozum do głowy to prawdopodobnie niedługo wpakujecie się w kolejną taką relację. Tylko czy jest w tym sens? Czy nawet najcudowniejsza osoba na świecie może być jednocześnie przyjaciółką, kumplem, dziewczyną, chłopakiem, znajomymi, koleżankami? Jasne, ma cechy  wszystkich, ale nigdy ich nie zastąpi. Nie wypłaczesz się mu po kłótni, nie wypijesz z nią piwa na kiedy Cię zdenerwuje. Dla siebie, dla niej, dla niego... Miejcie też innych. Dla swojego wzajemnego dobra.

Skupianie się tylko na sobie w związkach jest częste, ale nie tylko tam występuje. Niestety, coraz częściej jest tak też w przyjaźniach. Z tego co zauważyłam (oczywiście mogę się mylić, bo to tylko moje własne spostrzeżenia, nie sprawdziłam tego w opiniach psychologów), największe problemy z takim ogromnym zaangażowaniem mają osoby zranione. Takie, które w dzieciństwie były nieakceptowane przez rodziców, rodzinę, równieśników. Nigdy nie miały kogoś naprawdę bliskiego, kogoś, kto ich lubił za nic. Te osoby zazwyczaj miały "przyjaciół-interesantów". Takich, którzy kolegowali się z nimi dla jakiś korzyści - pomocy na klasówce, fajnych zabawek, żeby czuć się od kogoś lepszym. Kiedy komuś przez kilka lat zdarzają się tylko takie znajomości to po jakimś czasie człowiek zaczyna czuć się gorszy. Maksymalnie spada jego samoocena. I wtedy pojawia się w jego życiu osoba, która chce się zapoznać bezinteresownie. Rozmawia, pomaga, rozumie. Jest obok. Nie dla korzyści, a dla zwykłego bycia. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nadszedł moment kiedy ta osoba potrzebuje pomocy. Nie chcę przez to powiedzieć, że liczą się tylko przyjaźnie bez problemów. Chodzi o to, że ta poraniona osoba otrzymuje sygnał, że musi pomóc komuś, kto był dla niej dobry. I zapomina o czujności, o tym, że ktoś ją kiedyś zranił, gdy angażowała się za bardzo. Powoli odsuwa od siebie innych znajomych, jej głównym celem jest pomoc przyjacielowi. W pewnym momencie zapomina o sobie. Problem jest rozwiązany, przyjaźń kwitnie. Jest pięknie, aż do momentu kiedy coś zaczyna się psuć. Druga osoba wyczuwa nadmierne zaangażowanie. Dusi się. Poraniona osoba, chociaż się do tego nie przyzna, też odczuwa dyskomfort. Relacje zaczynają się psuć. Osoba poraniona obwinia siebie, przecież tyle razy już jej sie to zdarzyło, że i tym razem musi to być jej wina. Otóż, niewątpliwie po części jest, ale nie dlatego, że jest złą osobą, ale dlatego, że angażuje się za bardzo. Nie potrafi ruszyć do przodu, spotykać się z innymi, czuje pustkę w sercu i myśli, że nic nie jest już dla niej, że nie zasługuje na niczyją przyjaźń. Zasługuje, ale musi ją podzielić na kilka osób. Z jednymi być bliżej, z innymi dalej, ale mieć różnorodne grono ludzi wokół siebie. Ot, cała filozofia. Podzielić swoją miłość na świat zamiast skupić ją na jednej osobie.

Miłość i przyjaźń są pięknie, ale tylko wtedy kiedy są dzielone. Nadmiar uczuć nigdy nie przynosi niczego dobrego, sprawia, że zaczynami się dusić. Czujemy ogromną presję, nie chcemy zawieść tej drugiej osoby, a jednocześnie mamy sercu niesamowitą tęsknotę za czymś innym. Za kimś innym. Tylko ją zduszamy, bo chcemy żeby jedna osobą zastąpiła nam cały świat. I często chcemy być tym światem dla niej. A to się nie opłaca, serio. Za dużo obowiązków. Trzeba mieć wielu ludzi wokół siebie, bo każdy wnosi coś innego do naszego życia, w każdym jest iskierka dobra, ale o tym już następnym razem, bo i tak się rozpisałam.

2 komentarze:

  1. Świetny post. Najbardziej spodobał mi się fragment o piwie w garażu z przyjacielem ,taki jakiś znajomy 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh dobrze to znam. Sama w takie coś wpadłam. :(

    OdpowiedzUsuń